• Moja praca to służba

          • Rozmowa z Przemysławem Przybylskim, absolwentem wydziału nauk politycznych na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarzem, od 2010 r. – rzecznikiem prasowym Lotniska Chopina w Warszawie; MATURA 1994.

            Jak daleko jest z Ząbkowic Śląskich do Lotniska Chopina…?

            Hmmmm… jakieś 20 lat ciężkiej pracy…  :)Oczywiście, kiedy mieszkałem w Ząbkowicach i dojeżdżałem codziennie pociągiem do naszego liceum w Dzierżoniowie, to nie myślałem o tym, że będę kiedyś rzecznikiem największego lotniska w Polsce. Ale od zawsze miałem w sobie poczucie misji, żeby dzielić się innymi wiedzą o tym, co się wokół nas dzieje. Stąd się wziął po:mysł na PULO, czyli Pismo Uczniów I LO, które wydawałem z kolegami od I klasy w liceum co miesiąc przez trzy lata. Kiedy byłem w II klasie, w Ząbkowicach powstało pierwsze katolickie radio w Polsce – Radio Wspólnota Serc, założone przez ks. Marka Rudeckiego, w którym po raz pierwszy usiadłem za mikrofonem. A potem – kilka miesięcy przed moją maturą – w Dzierżoniowie powstało Radio Sudety, w którym wspólnie z Jarkiem Kuźniarem stawialiśmy pierwsze kroki w prawdziwym dziennikarstwie.

            Nie ukrywam, że Pański zawodowy biogram zaskoczył mnie: jest niezwykle bogaty. Najpierw jednak przez dziesięć lat pracował Pan w mediach. Był Pan dziennikarzem, m.in. w Expressie Wieczornym, RMF FM i Wiadomościach TVP, a w latach 2001-2005 – członkiem Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich…

            Już na pierwszym roku studiów dostałem pracę w radiu RMF FM, gdzie spędziłem blisko trzy lata, pracując w charakterze reportera z Wrocławia i Dolnego Śląska, a także wydawcy i prezentera serwisów lokalnych (przez rok byłem też korespondentem RMF-u w Australii). To była naprawdę porządna szkoła dziennikarstwa i pracy w ogóle. Wielkim wyzwaniem reporterskim była np. wielka powódź w 1997 r. kiedy przez całą dobę relacjonowaliśmy na całą Polskę dramatyczne wydarzenia z Wrocławia i regionu. Niezwykle trudne było weryfikowanie wszystkich plotek, którymi zasypywali nas mieszkańcy: a to o zalanym pociągu pełnym ludzi, a to odciętym od świata przez wodę domu pomocy społecznej. Wielkim wzorem był dla mnie wówczas Wacław Sondej – starszej daty dziennikarz z olbrzymim doświadczeniem we wrocławskich mediach, który dał mi ostrą szkołę, ale i porządne podstawy warsztatu, na których opieram się do dzisiaj.

            W 1999 r. udało mi się znaleźć wśród laureatów konkursu na prezenterów i reporterów Telewizji Polskiej. W konkursie wystartowało ponad 2 tys. osób z całej Polski, a po wieloetapowym konkursie wybranych zostało Dziesięciu Wspaniałych, którzy dostali etaty w TVP. Jakiejś oszałamiającej kariery tam nie zrobiłem, ale sam fakt pracy w największym programie informacyjnym w Polsce, czyli w Wiadomościach, dał mi wiele cennego doświadczenia i do dziś jest dla mnie powodem do dumy.

            Później pracowałem jeszcze w lokalnej stacji radiowej w Warszawie i w kilku redakcjach internetowych. Od ponad 15 lat jestem również stałym korespondentem z Polski australijskiego radia państwowego SBS. Takie, mniej więcej, są moje doświadczenia medialne…

            Radio, telewizja, Internet to bardzo różne środki przekazu i różni odbiorcy. Czy trudno przystosować się do pracy w tak różnych środowiskach medialnych?

            Rzeczywiście każde medium ma swoją specyfikę i odrębne wymagania formalne. Ja najbardziej lubię radio i do dziś przede wszystkim czuję się radiowcem. Praca w radiu nie wymaga współpracowników, reporter jest zdany tylko na siebie i od niego zależy ostateczny efekt antenowy. W telewizji pracuje się w ekipie, w której oprócz reportera jest również operator kamery, czasem także dźwiękowiec i asystent. Reporter musi polegać na członkach swojej ekipy i ściśle z nią współpracować. Ale zdarzają się niesnaski i złośliwości. Po korytarzach Telewizyjnej Agencji Informacyjnej krąży anegdotka, jak to młody i niedoświadczony reporter został wysłany na materiał do Sejmu i poszedł szukać rozmówców do nagrania. Kiedy operator zapytał, jakie zdjęcia ma zrobić na tzw. przebitki, usłyszał: zrób mi cokolwiek. Więc po powrocie do redakcji okazało się, że reporter ma na taśmie pół godziny zdjęć sejmowej toalety.

            Ale niezależnie w jakim medium się pracuje, zasady warsztatu dziennikarza wszędzie są podobne: liczy się zdobycie informacji, przetworzenie jej na formę przystępną dla odbiorcy i wyprodukowanie materiału, który będzie nadawał się do publikacji. Dziennikarz musi być kreatywny, zręcznie wyłapywać informacje z oceanu danych i kojarzyć fakty, a potem przekazywać je w sposób rzetelny i neutralny. Musi też umieć mówić i pisać w prosty i zrozumiały sposób. No i doskonale panować nad stresem, który w mediach jest wszechobecny.

             

            Czy studia na wydziale nauk politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego pomogły w zawodowych wyborach? Ale najpierw – czy wybór profilu klasy w I Liceum był zapowiedzią medialnej przyszłości?

            W liceum uczyłem się w klasie humanistycznej, której wychowawczynią była pani prof. Krystyna Wojtal. Wszyscy ją uwielbialiśmy, bo pozwalała nam na realizowanie swoich pasji, że tak powiem – pozanaukowych. Dzięki niej (a także dzięki życzliwości pani sekretarki Bożeny Opieli) mogłem bez problemów wydawać gazetkę i kserować ją w sekretariacie szkoły, a potem sprzedawać na przerwach za złotówkę. Za jej przyzwoleniem przez pewien czas przygotowywaliśmy szkolne audycje informacyjne i puszczaliśmy je raz w tygodniu przez radiowęzeł w czasie pierwszej lekcji. Pani Krystyna ufała nam – zwariowanym licealistom na tyle, że na wycieczki szkolne jeździła z nami sama, bez dodatkowych opiekunów. Zdarzało się, że ją zawiedliśmy, ale nie przypominam sobie, żeby musiała się za nas wstydzić z powodu jakichś chuligańskich ekscesów.

            Politologia na uniwersytecie była moim pierwszym wyborem i jak najbardziej trafionym. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym studiować coś innego. Analizowanie mechanizmów sterujących zachowaniami partii i polityków w grze o władzę jest naprawdę pasjonujące, a przy okazji całkiem dobrze pozwala zrozumieć rzeczywistość relacjonowaną nam przez media. Później, kiedy już pracowałem w TVP, miałem okazję oglądać z bliska i relacjonować kilka wieczorów wyborczych. Wiedza, którą wyniosłem ze studiów bardzo mi się wtedy przydała.

            Tu jednak muszę też przyznać szczerze, że dla wykonywania pracy dziennikarza czy rzecznika kierunek odbytych studiów nie ma większego znaczenia. Ważny jest warsztat, doświadczenie i wyczucie formy, a to zdobywa się praktyką, podglądając starszych kolegów i analizując materiały i relacje konkurentów. Studia – tak ogólnie – dają praktykę w szybkim uczeniu się i opanowywaniu dużych partii materiału. A to – szczególnie w pracy rzecznika – bardzo się przydaje.

            Od pracy dziennikarza do pracy rzecznika prasowego droga niedaleka, jak się potem okazało. Warto przypomnieć, że hasła „PR”, „PR-owiec”, gdy zadomawiały się w naszej przestrzeni medialnej, nie budziły – za sprawą głównie polityków – zbyt pozytywnych konotacji….

            To naturalna kolej rzeczy. Bardzo wielu dziennikarzy przechodzi do pracy w firmach i reprezentuje je jako rzecznicy prasowi. To podobna profesja, wymagająca podobnych umiejętności. Rzecznik musi być w pewnym sensie dziennikarzem w swojej firmie, musi umieć wyszukiwać tematy warte zaproponowania mediom, musi umieć napisać informację prasową, która wymaga zastosowania takich samych reguł jak klasyczny artykuł prasowy, musi też umieć interesująco opowiadać o pracy swojej firmy.

            Tu należy wyjaśnić pewne nieporozumienie, które sprawia, że rzecznika prasowego i PR-owca wrzuca się do jednego worka. Tymczasem – w moim przekonaniu – są to dwa różne zawody, które łączy wspólny cel, czyli budowanie pozytywnego wizerunku firmy lub instytucji, ale różnią metody ich pracy. Rzecznik odpowiada zazwyczaj za media relations, czyli kontakty z mediami. Public Relations natomiast to znacznie więcej, na przykład: komunikacja wewnętrzna, wydawanie gazet i publikacji, organizowanie imprez i wycieczek, sponsoring, aktywność w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu. W dużej firmie, która budzi duże zainteresowanie medialne, rzecznik nie może się zajmować tym wszystkim, bo nie będzie miał czasu na pracę z dziennikarzami. Dlatego zajmuje się tym najczęściej inna osoba, lub zespół osób – czyli właśnie PR. Inny jest także charakter tych funkcji: rzecznik mierzy się na co dzień z tempem pracy dziennikarzy, emocjami, które wywołują ich teksty i nierzetelnością. W obszarach „niemedialnych” nie ma tych problemów. PR-owiec musi za to znać się na budżetowaniu, wiedzieć jak zarządzać projektami i jak badać ich efekty.

            Nie zgadzam się z opinią, że PR i PR-owcy budzą negatywne konotacje. To jest zawód służby. Dzięki nam dziennikarze i odbiorcy dowiadują się o wydarzeniach z życia firmy i mogą ją lepiej poznać i zrozumieć. To bardzo ważne, żeby odbiorcy mieli zaufanie do firmy, czy instytucji, a właśnie działania z zakresu Public Relations służą budowaniu tego zaufania.

            Obecnie pełni Pan funkcję rzecznika Lotniska Chopina. Ale doświadczenia w tej pracy zdobywał pan wcześniej i nie tylko w tej prestiżowej, żeby nie powiedzieć – narodowej firmie…

            Rzecznikiem jestem od 2004 r. Zaczynałem w Biurze Rzecznika Praw Dziecka, później dwukrotnie byłem rzecznikiem Lasów Państwowych, rzecznikiem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i od pięciu lat pracuję na lotnisku. Jak widać, instytucje i firmy, które reprezentowałem należą do zupełnie różnych światów, ale nie był to dla mnie żaden problem. Oczywiście każdej instytucji musiałem się nauczyć, poznać specyfikę środowiska, w której funkcjonuje oraz jej główne problemy, ale w każdej świetnie potrafiłem się odnaleźć, o czym świadczą pochwały na piśmie zarówno od szefów, jak współpracujących ze mną dziennikarzy – zbieram je na pamiątkę i czasem z satysfakcją przeglądam.

            Co różni te dwie role: obiektywnego z założenia dziennikarza i reprezentującego daną firmę rzecznika, czyli osobę występującą w obronie kogoś lub czegoś lub w imieniu kogoś innego?

            Dziennikarz zdobywa informacje po to, żeby przekazać je swoim widzom, słuchaczom czy czytelnikom, a rzecznik służy mu w tym pomocą. Kiedy firma lub instytucja jest duża i zajmuje się wieloma różnymi obszarami, to żaden dziennikarz nie będzie wiedział, kto w tej firmie za co jest odpowiedzialny. Centrala Zakładu Ubezpieczeń Społecznych zatrudnia blisko 2 tys. osób, pracujących w 17 różnych departamentach, spośród których każdy zajmuje się inną tematyką. Rzecznik, który na co dzień funkcjonuje wewnątrz tej organizacji zna ją na wylot i może służyć za przewodnika dla dziennikarza gromadzącego informacje. Może go umówić na wywiad ze specjalistą z danej dziedziny albo sam pozyskuje informacje i odpowiada na pytania dziennikarza.

            Nie należy mylić pracy rzecznika prasowego z propagandą. Ja nie zajmuję się produkowaniem wyłącznie laurek i cenzurowaniem złych wiadomości na temat mojej firmy. Oczywiście staram się inspirować pozytywne publikacje, ale chętnie rozmawiam również o problemach. Czy to kiedyś w ZUS, czy to na lotnisku często zdarza mi się rozmawiać z dziennikarzami na temat skarg zgłaszanych przez mieszkańców. A to ktoś nie dostał renty, a to komuś hałasują samoloty nad domem, a to ktoś się spóźnił na samolot. Spokojna odpowiedź często potrafi pokazać problem w innym świetle albo wyjaśnić, jakie mamy ograniczenia. Dla przykładu – na lotnisku często żalą mi się mieszkańcy z Ursusa czy z Bemowa, że samoloty stale latają im nad głowami i strasznie hałasują. Wyjaśniam, że kierunek startów samolotów uzależniony jest od kierunku wiatru (starty odbywają się zawsze „pod wiatr”) i my jako lotnisko nie mamy na to wpływu. To zwykle kończy dyskusję i żale.

            „To nie rzecznik ma być gwiazdą”- przeczytałam w jednej z Pańskich wypowiedzi. A jednak rzecznik to osoba, która dzięki pewnym predyspozycjom i umiejętnościom ma nie tylko wpływ na nasz pogląd w danej kwestii, ale, jeśli jest wyrazista, błyszczy…

            To prawda – to nie rzecznik ma błyszczeć, tylko firma, którą reprezentuje. Oczywiście rzecznik zawsze jest „twarzą” firmy i to na nim skupia się zainteresowanie widzów w telewizji, kiedy udziela wywiadu. Ale trzeba umieć ukryć własne ego i nie eksponować swojej osobowości kosztem interesu firmy. Rzecznik, który wykorzystuje swoją obecność w telewizji do pokazania jaki to on jest: fajny, zabawny, przystojny, błyskotliwy itp. nie jest dobrym rzecznikiem i raczej szkodzi wizerunkowi swojej firmy. Dobry rzecznik powinien być raczej przeźroczysty i nie zasłaniać swoją osobą walorów organizacji, którą reprezentuje.

            Warto pamiętać, że „gwiazdą” można zostać również ze względu na swoją niekompetencję, arogancję, czy brak wychowania. Kilka lat temu do rankingu antyrzeczników magazynu Press trafił jeden z moich poprzedników na Lotnisku Chopina, który zasłynął tym, że powiedział dziennikarzowi przez telefon, że nie zamierza z nim rozmawiać, bo jest niedziela a on właśnie leży w wannie. Do dziś tę wypowiedź pamiętają wszyscy „lotniskowi” dziennikarze, a o wspomnianym rzeczniku słuch jakoś zaginął.

            Kindersztuby i opanowania nie można nauczyć się w żadnej szkole, to trzeba po prostu mieć w genach i wiedzieć co wolno, a co nie wypada, zanim zacznie się pracę w tym zawodzie. Większość rzeczników, których znam, podziela moje zdanie i tak właśnie pełni swoją funkcję. Ale oczywiście są też „gwiazdy”, które psują wizerunek całej branży.

            Pytanie zadałam w kontekście tegorocznej IX edycji PRotonów i kolejnej już nominacji Pana do niej w kategorii rzecznik prasowy. To piękne wyróżnienie, bo i kryteria surowe. Panu nie wypada tego powiedzieć, ale nominowany ma się charakteryzować m.in.: nieprzeciętnym myśleniem, innowacyjnością i talentem…

            To bardzo miłe wyróżnienie, tym bardziej, że już po raz drugi z rzędu zdobyłem w tym konkursie drugie miejsce. A jest to konkurs wyjątkowy, bo startują w nim rzecznicy prasowi z całej Polski i każdy ma szansę zabłysnąć. Głosy oddają członkowie Akademii Proto, czyli profesjonaliści na co dzień zajmujący się pracą w Public Relations. A więc wyróżnienie w tym konkursie to nie lada zaszczyt, bo przyznają je koleżanki i koledzy z branży, czyli – w pewnym sensie – konkurencja ;)

            W tym roku zostałem wyróżniony przede wszystkim za swoją aktywność w mediach społecznościowych. To ja jestem osobą odpowiedzialną za wizerunek Lotniska Chopina w tym obszarze i to ja kreuję większość treści, które tam się pojawiają. A sukcesy rzeczywiście mamy spore: na Twitterze Lotnisko Chopina śledzi ponad 120 tys. fanów z całego świata i należymy pod tym względem do ścisłej światowej czołówki wśród lotnisk (spośród ponad 600 lotnisk obecnych w tym portalu, my zajmujemy 6. miejsce). W Polsce jest to drugi najpopularniejszy profil marki komercyjnej na Twitterze. Mamy też blisko 50 tys. fanów na naszym polskim profilu na Facebooku, a osobny profil anglojęzyczny obserwuje ponad 20 tys. ludzi. Prowadzę także profile lotniska na Instagramie, Pintereście, w Google + i na Vine. Wkrótce uruchomimy jeszcze kanał na Snapchacie, który ostatnio bardzo zyskuje na popularności.

            Dla mnie media społecznościowe są wymarzonym narzędziem do realizowania pasji z dzieciństwa, o której wspominałem wcześniej. Dzięki nim natychmiast mogę dzielić się z tysiącami odbiorców a to ciekawym obrazkiem, który zauważę na lotnisku, a to miłą wiadomością, natychmiast mogę też odpowiadać na pytania i wątpliwości pasażerów. Oczywiście zapełnianie tylu różnych kanałów komunikacyjnych oryginalnymi treściami (a planujemy jeszcze wznowić wydawanie dwóch gazet: dla pracowników i dla pasażerów, więc tych treści potrzebnych będzie jeszcze więcej) jest sporym wyzwaniem. Wymaga to nie lada kreatywności, otwartego umysłu i – rzeczywiście – talentu. Ale mam nadzieję, że efekty tej pracy nie są najgorsze :). 

            To prawda, nowe kanały informacyjne to i wyzwanie, i szerszy odbiorca, ale i nowe kompetencje. Dopytam o jeszcze jedną rzecz: co jest, według Pana, powinnością rzecznika, jakie są pożądane osobowościowe predyspozycje? W I LO jest profil medialny w ramach klasy humanistycznej, więc uczniom owa refleksja może się kiedyś przydać.

            Każdy podręcznik PR-u i dziesiątki artykułów w Internecie podają dłuższą lub krótszą listę cech przydatnych w pracy rzecznika. Oczywiście powinna być to osoba otwarta, dostępna, odpowiedzialna. Musi składnie i sensownie mówić, dobrze czuć się przed kamerą, panować nas stresem itp. Przydaje się także skromność, cierpliwość i… gruba skóra. Jednak – o czym pisze się znacznie rzadziej – żeby dobrze pełnić funkcję rzecznika, trzeba także rozumieć jej istotę. W literaturze branżowej można przeczytać wszystko o tym jak być rzecznikiem, ale nigdzie nie znalazłem wyjaśnienia – po co nim być.

            W mojej opinii słowem kluczem do opisu tej pracy jest „służba”, czyli przedkładanie potrzeb innych nad własnymi. Rzecznikiem nie może być ktoś, kto używa mediów, by błyszczeć. To nie rzecznik ma być gwiazdą, tylko organizacja, którą reprezentuje. Rzecznik ma pomagać opinii publicznej (za pośrednictwem dziennikarzy) zrozumieć misję swojej firmy. Musi służyć pomocą w docieraniu do potrzebnych informacji i kluczowych osób. Umieć znajdować tematy i sprzedawać je mediom. Inspirować, namawiać, wyjaśniać. Przede wszystkim musi jednak chcieć to robić. W praktyce oznacza to ciągły kontakt i pracę bez końca: telefony w nocy i maile w niedzielę, skargi na Facebooku i żale na forach. Rzecznik musi być na to gotowy i z pokorą to przyjmować.

            Za kilka tygodni obchodzimy 70-lecie I LO. Proszę zabawić się w naszego PR-owca…

            Planowanie każdej kampanii warto rozpocząć od określenia jej celu, grupy docelowej oraz budżetu. Wydaje mi się, że tak zacny jubileusz można by wykorzystać do wykreowania wizerunku szkoły jako „dumy regionu” i głośno przypomnieć, że była to pierwsza szkoła średnia uruchomiona po wojnie, a przez 70 lat uczyło się w niej wielu znakomitych ludzi, którzy dziś sławią imię I Liceum w całej Polsce i na świecie.

            Popracowałbym nad wykorzystaniem mediów do nagłośnienia jubileuszu – mam na myśli zarówno media lokalne, jak Radio Sudety czy Telewizję Sudecką, jak również regionalne: Radio Wrocław, TVP Wrocław, Gazetę Wrocławską, regionalne serwisy internetowe itp. Żeby je zachęcić, trzeba byłoby przygotować mocny materiał do wykorzystania: archiwalne zdjęcia, porządnie opracowane kalendarium szkoły, życiorysy znamienitych absolwentów itp. Przydałby się ktoś, kto potrafiłby „gawędzić” o historii szkoły – nie klepać formułki z encyklopedii, ale barwnie opowiadać o realiach, w jakich szkoła powstawała, o tym jak zmieniała się przez lata, ciekawostki i anegdotki itp.

            Fajnie byłoby wydać jakąś ilustrowaną publikację, może ze wspomnieniami absolwentów. Zorganizowałbym też zjazd absolwentów i dzień otwarty dla mieszkańców miasta połączony z uruchomieniem choćby tymczasowej izby pamięci (mogę podesłać na wystawę kilka egzemplarzy PULO), a na finał – wspólną paradę ulicami miasta obecnych uczniów i nauczycieli ze wszystkimi, którzy ze szkołą związani byli w przeszłości.

            Oczywiście wspominając przeszłość, nie wolno zapominać o chwaleniu się obecnymi osiągnięciami i planami. Staram się śledzić losy naszej szkoły i wiem, że jest się czym chwalić, a obecni uczniowie wcale nie są gorsi i mniej pomysłowi od tych, którzy uczyli się tu zaraz po wojnie :). Warto, by w obchody zaangażowani byli wszyscy: uczniowie, nauczyciele, rodzice, a także dawni absolwenci – żeby wszyscy czuli, że to jest ich szkoła i ich święto, bo przecież wszyscy razem tworzymy tę historię. 

             

            Dziękuję za rozmowę i podpowiedzi, mając cichą nadzieję, że pomysł na cykl Absolwenci wpisuje się choć trochę w klasykę PR-u.

            Rozmawiała Janina Weretka-Piechowiak

          • Z cyklu: ABSOLWENCI Ireneusz Bulik

          • Ireneusz Bulik, doktor, chemia teoretyczna, Yale University, USAZainteresowania po pracy? Uczenie się zagadnień, nad którymi nie pracujęRozmowaJanina Weretka – Piechowiak: Najlepszy absolwent Politechniki Wrocławskiej oraz Wydziału Chemii Politechniki Wrocławskiej w 2010 r., dwukrotne stypendia ministerialne: jedno za czasów liceum, drugie na studiach (2008-2009), absolwent fizyki w École Normale Supérieure de Cachan, dwukrotnie (dla dydaktyka i naukowca) amerykańska nagroda Harry’ego B. Weisera w dziedzinie chemii i w końcu doktorat na Uniwersytecie Rice (http://www.rice.edu; Rice – od nazwiska założyciela) w Houston, otwierający, jak rozumiem, wrota do pracy na jednym z najlepszych amerykańskich uniwersytetów – Yale (http://yale.edu)… Czy o czymś zapomniałam?

            Ireneusz Bulik: … Mój projekt na Yale zakłada ścisłą współpracę z firmą Guassian Inc., jednym z liderów oprogramowania dla chemików i fizyków. Firmę założył laureat Nagrody Nobla John Pople.

            JWP: Kiedy zaczęła się miłość do chemii i fizyki, skoro jeszcze jako uczeń I Liceum brałeś udział w Olimpiadzie Biologicznej, zostałeś jej finalistą, i – dobrze pamiętam – jeden z wykładowców wydziału biotechnologii na Uniwersytecie Wrocławskim byłby onegdaj bardzo zadowolony z pozyskania tak zdolnego studenta?

            IREK: To co najlepsze, moim zdaniem, w obecnych czasach, to zatarcie podziałów między różnymi, klasycznymi działami nauk ścisłych. W ostatecznym rozrachunku wszyscy staramy się badać i opisać naturę; znam fizyków jądrowych badających układy chemiczne i biologiczne i chemików badających fizykę jądrową. Ponieważ interesowały mnie podstawowe problemy, podjąłem studia na wydziale chemicznym, a że opis podstawowych problemów w chemii wymaga metod przypisywanych fizyce, podążałem także w tym kierunku.

            JWP: Jak wspominasz lata spędzone w liceum? Czy miały wpływ na to, jak się realizujesz naukowo i dydaktycznie teraz?

            IREK: Czasy licealne wspominam bardzo dobrze. Z zawodowego punktu widzenia nauczyłem się wtedy dyscypliny pracy, co jest bardzo ważne. Ponadto pozostaję w bliskim kontakcie z osobami, które poznałem w szkole. Mam z nimi kontakt bezpośredni, kiedy to możliwe. W dzisiejszych czasach dystans nie jest wielką przeszkodą. W Polsce staram się być w miarę możności często, ale mam nadzieję, że uda mi się bywać częściej.

            JWP: Jak trafiłeś do Houston?

            IREK: W ramach studiów musiałem odbyć praktyki, które zdecydowałem się zrealizować na Rice University u Profesora Gustavo Scuseria, który zaoferował mi pozycję doktoranta. Możliwość pracy na Rice zawdzięczam Politechnice Wrocławskiej, a dokładniej Instytutowi Chemii Fizycznej i Teoretycznej, z którym byłem związany przez prace badawcze, które studenci mogą realizować jako dodatkową aktywność.

            JWP: Czym zajmowałeś się wtedy, podczas tej tzw. dodatkowej aktywności na studiach? Czy miało to związek z obecnymi badaniami?

            IREK: Na początku zajmowałem się ciekłymi kryształami, eksperymentalnie. Szybko jednak uznałem, że część teoretyczna bardziej mnie interesuje, i tak już zostało. Prowadzenie badań na Politechnice to doskonała okazja dla studentów zainteresowanych pracą badawczą.

             

            JWP: Czy na Twoje wybory mieli wpływ spotkani po drodze ludzie? Kim byli?

            IREK: Zawsze starałem się pracować w zespole z ludźmi, których pracę podziwiam. To doskonała okazja, żeby poznaćżne style pracy i wykształcić dzięki temu własny. Lista moich mentorów jest zbyt długa, żeby ich wymienić. Zawsze staram się jednak czegoś nauczyć od ludzi, z którymi pracuję, czy to ich wytrwałości, sposobu radzenia sobie z niepowodzeniami czy, po prostu, ich sposobu patrzenia na naukę.

            JWP: Czy mógłbyś nieco przystępniej wyjawić nam, czym się zajmujesz? Nawet dla mnie, wiernej czytelniczki „Świata Nauki” (polska edycja „Scientific American”), tytuły Twoich artykułów naukowych brzmią jak kwintesencja wiedzy tajemnej.

            IREK: Paul Dirac, jeden z ojców mechaniki kwantowej powiedział, że prawa fizyki niezbędne do matematycznego opisu większości fizyki i całej chemii są całkowicie znane, ale prowadzą do równań, które są zbyt skomplikowane, by dały się rozwiązać dokładnie. Matematyczny opis chemii jest jednak niezbędny. Pozwala on bowiem opisać reakcje chemiczne i oddziaływania między cząsteczkami bez potrzeby przeprowadzania – często kosztownych – syntez i eksperymentów. Komputer przejmuję rolę laboratorium, które pozwala poszukiwać między innymi nowych leków czy nowych materiałów. Tylko obiecujące substancje są syntezowane. Moja praca polega na poszukiwaniu przybliżonych metod rozwiązania cytowanych równań. Efekty takich wysiłków są następnie udostępniane innym badaczom w formie oprogramowania, jak wspomniany wcześniej program Guassian. Programy te są wykorzystywane nie tylko w środowisku akademickim, ale także firmach farmaceutycznych czy działach badawczych przemysłu wysokich technologii jako jedna z technik badawczych. Dlatego też tak ważne jest, aby nasze programy były szybsze i dokładniejsze.

            JWP: Komputer jako laboratorium… Ładna metafora, ale zero alchemii i magii! Czemu zawdzięczasz swój sukces? Proszę o sumienne wyliczenie składników powodzenia w świecie nauki Ireneusza Bulika.

            IREK: Obiecuję, że jeśli kiedyś osiągnę sukces, to podzielę się tą informacją. Obecnie staram się wyznaczać sobie cele i do nich dążyć.

            JWP: Laureat medycznej Nagrody Nobla Richard J. Roberts powiedział, że recepta na sukces nie zależy od ciężkiej pracy, ale łuta szczęścia… W kontekście Twoich wypowiedzi nie mogę nie zapytać, czy zgadzasz się z taką refleksją?

            IREK: Nie do końca. Ciężka praca to dla mnie podstawa. W nauce staramy się rozwiązać problemy, które nie były do tej pory rozwiązane. Oczywiste więc jest, że ułamek udanych projektów nie jest zbyt wysoki. W moim przypadku, po otrzymaniu dobrego wyniku towarzyszy mi uczucie podobne do wygrania na loterii, więc można to przypisać szczęściu. Ciężko pracując, zwiększamy jednak szansę na wygraną.

            JWP: Ale wypełnianie kuponu tym razem przypomina wyjątkowo mozolne działania. Czy można intensywnie realizowaną pasję naukową i dydaktyczną połączyć z życiem prywatnym, zainteresowaniami pozanaukowymi?

            IREK: Jeśli chodzi o zainteresowania pozanaukowe, to nie jestem najlepszym adresatem tego pytania. Moimi zainteresowaniami po pracy jest uczenie się zagadnień, nad którymi… nie pracuję. Czas na życie prywatne każdy powinien zawsze znaleźć, bez względu na rodzaj pracy.

            JWP: Czego mogę więc życzyć komuś, kto pracę stawia na równi z… zainteresowaniami?

            IREK: Powodzenia, wystarczy. O resztę zadbam sam.

            http://www.gaussian.com/g_people/irek.htm

          • Jan Kowal

          • J a n   K o w a l (1966-2003)

            Jasiu „Panie, ofiaruj każdemu z nas,czego mu w życiu brak…”(Bułat Okudżawa)

            Urodził się 24 lutego we wsi Wierbka, w okolicach Olkusza, w Krakowskiem, jako syn Piotra i Natalii Kowalów. Gdy miał 2 lata, rodzice przenieśli się do Bielawy. Tam też ukończył szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące. Studia na wydziale matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego rozpoczął w 1962; w 1966 roku ukończył tamże studia wyższe I stopnia. Tytuł magistra zdobył kilka lat później, w 1973 roku. Jego droga służbowa była, można by rzec, klasyczna. 1 września 1966 roku rozpoczął pracę w Liceum dla Pracujących w Dzierżoniowie jako nauczyciel matematyki. W 1975 – został powołany na stanowisko zastępcy dyrektora I Liceum Ogólnokształcącego i Liceum dla Pracujących, a od 1977 roku piastował stanowisko dyrektora placówki. W latach 1986 –1990  był metodykiem w Wojewódzkim Ośrodku Metodycznym w Wałbrzychu. Zdobył II stopień specjalizacji zawodowej. 1 września 1990 został na powrót nauczycielem Zespołu Szkół Ogólnokształcących.

            Był dobrym matematykiem, dydaktykiem, metodykiem. Wychował wiele pokoleń młodzieży. Przygotowywał skutecznie uczniów do egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie i do Olimpiady Disce – Puer. Za wkład w odnoszone przez szkołę sukcesy otrzymał nagrodę zespołową II stopnia Ministra Oświaty i Wychowania w 1974 roku,  w 1982 – nagrodę Inspektora Oświaty i Wychowania w Dzierżoniowie a w 1987 roku został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Czytając powyższe słowa, żachnąłby się i skwitowałby machnięciem ręki tę zwyczajną przecież statystkę. Bo nie ma w niej miejsca na poezję i ukochanego Bułata Okudżawę.

            Poznałam Jana Kowala jako swojego nauczyciela matematyki, potem to on przyjmował mnie do pracy z I Liceum jako nauczycielkę. Byliśmy kolegami „z pracy” i znajomymi, a nawet przez jakiś czas – sąsiadami. Uczyłam  później Jego syna a on mojego… Potem ja zatrudniałam swojego byłego nauczyciela i dyrektora. W tych kolejach splatania się życia zawodowego i prywatnego nie byłoby nic szczególnego, gdyby nie sympatia, jaką darzyłam Jasia. I to na różnych etapach znajomości z nim. Pozbawiony małostkowości wiedział, że sprawy nieważne zawsze pozostaną nieważnymi i nie warto sobie nimi głowy zawracać, a ziemia nadal się będzie się kręcić „zdumiona obrotem spraw”.

            Na podstawie Grażyna Bajsarowicz, Wspomnienie, „Rocznik Dzierżoniowski” 2012.

          • Jan Halikowski

          • Pan Jan

            Urodził się  13 września 1919 roku w jednej z najstarszych miejscowości na ziemi czerwieńskiej, w Busku na Ukrainie. Był to ongiś główny gród Bużan  i, jak wiadomo z dziejów tego regionu, był wielokrotnie palony przed XVII wiekiem przez Tatarów i zniszczony doszczętnie przez wojska Chmielnickiego w 1654 roku…

            Pan Jan, bo tak wszyscy o nim mówili, pochodził z rodziny chłopskiej; był jednym z trzech synów Anny i Stanisława Halikowskich. W rodzinnym miasteczku ukończył szkołę podstawową, zaś do gimnazjum uczęszczał w powiatowym mieście Kamionka Strumiłowa. Bez inteligenckich korzeni i bez niezbędnych dla dalszej edukacji środków, a do tego chorowity, nie mógł liczyć na zbyt szybką realizację własnych ambicji. Dlatego przez pierwszą część swojego życia pracował ciężko na utrzymanie swoje i rodziców; terminował u stolarza, pracował na poczcie, był szewcem w… kopalni węgla! W czasie wojny, w 1943 roku, został przez Niemców wywieziony na roboty. Maturę zdał dopiero w 1950 roku w Raciborzu. Przez jakiś czas był referentem planowania w Spółdzielni Spożywców w Głubczycach, ale, jak sam mówił, nie odpowiadała mu praca biurowa. W 1951 roku wstąpił na Uniwersytet Wrocławski, który ukończył w 1955 roku, uzyskując tytuł magistra historii na kierunku filozoficzno-historycznym. Na ostatnim roku studiów podjął pracę w Liceum Felczerskim we Wrocławiu. Krótko, bo przez rok, był wychowawcą w internacie Technikum Radiowego w Dzierżoniowie.

            12 czerwca mieszkał przy ulicy Mickiewicza 10. Tam pewnie – tego właśnie dnia – pisał swoim charakterystycznym pismem podanie do Wydziału Oświaty Oddziału Szkolnego dla Pracujących we Wrocławiu o zatrudnienie go w charakterze nauczyciela historii w Liceum dla Pracujących w Dzierżoniowie. Był rok 1956, okres politycznej „odwilży”. Swoją prośbę uzasadniał niemożnością uczenia w poprzednich szkołach ukochanego przedmiotu. Jak na ironię i w tej szkole uczył przez jakiś czas geografii i języka polskiego.

            Niewysokiego wzrostu, uwielbiający mówić o Napoleonie Bonapartem, znający niezliczone anegdoty z „żywotów sławnych mężów”, tolerancyjny dla uczniów, może nawet zbyt liberalny dla ich mizernego zainteresowania historią, posiadał głęboką wiedzę, może stąd umiłowanie do wykładów: by czegoś nie przeoczyć, nie pominąć, nie pozwolić uczniom źle zinterpretować. Jego uczniowie za to pisali świetne prace maturalne, brali udział w Turniejach Wiedzy Społeczno-Prawnej. Ale pracować głównie w szkole wieczorowej oznaczało skazać się na minimum spektakularnych sukcesów olimpijskich, dydaktycznych i – wyróżnień.

            Złoty Krzyż Zasługi otrzymał w 1977 roku, Nagrodę Inspektora Oświaty w 1981 roku a tuż przed odejściem na emeryturę – Nagrodę Kuratora Oświaty i Wychowania. Kiedy spytałam jednego z Jego uczniów o wspomnienia z lekcji z Panem Janem, usłyszałam: „Wiedza od morza do morza, ale trafił na nieodpowiedniego adresata: swoje wykłady z powodzeniem mógłby kierować do oczytanych, zainteresowanych przedmiotem studentów.”

            Życie także go nie oszczędzało. Miał rodzinę, ale los kazał mu przeżyć własnego syna. Tragedia na miarę Szekspira. Ale czy na siły Człowieka?

            (red.)

          • BENO 2015

          • W piątek 12 czerwca cała szkoła wyruszyła w muzyczną wędrówkę i dzięki maszynie czasu przeniosła się w lata 70., 80., 90. i nie tylko. Jak co roku szkolny konkurs piosenki BENO cieszył się dużym zainteresowaniem i zaangażowaniem wśród uczniów. W tym dniu gościły u nas największe gwiazdy polskiej sceny. Wśród nich znalazła się m.in. Agnieszka Chilińska, Ewelina Lisowska czy Doda! Barwne stroje i ciekawa choreografia wiernie oddawały wizerunek minionych czasów. Wszyscy doskonale bawili się, słuchając piosenek takich jak „Serduszko puka w rytmie cha-cha” czy „Kobiety są gorące”.

            Po prezentacjach każdy uczeń mógł oddać głos na klasę, która najbardziej mu się podobała. Zwyciężyła klasa 2B, która zaśpiewała piosenkę „My, Słowianie”. Drugie miejsce zajęła klasa 1A natomiast trzecie – 2E. Występy były na tak wysokim poziomie, że z pewnością wszyscy zasłużyli na pierwsze miejsce. Pani dyrektor Grażyna Bajsarowicz przygotowała dla zwycięzców specjalną niespodziankę – dzień bez pytania… w następnym roku szkolnym.

            Wszystkim serdecznie gratulujemy i dziękujemy za udział. Nie możemy już się doczekać następnego BENO.

            Angelika Cieśla kl. Id

            zdjęcia:

            Agata Redko i Aleksandra Rusiecka kl. 1c

          • WYCIECZKA DO PLASTINARIUM W GUBEN

          • 29.05.2015 r. klasy biologiczno- chemiczne: I d i II e wraz z paniami prof. Jadwigą Połcik, Katarzyną Pazik- Kasprowicz i Anną Grużlewską udały się na wycieczkę do Niemiec, do przygranicznego miasta Guben. Celem podróży było obejrzenie wystawy stworzonej przez lekarza i wynalazcę Gunthera von Hagens, składającej się z preparatów wykonanych z ciał osób, które za życia zdecydowały się oddać je do celów badawczych i dydaktyki medycznej. Uczestnicy wyjazdu mieli okazję wyczerpująco zapoznać się z anatomią ludzką i zwierzęcą oraz z samym procesem plastynacji i poszczególnymi technikami preparatywnymi. Do tego mogli także asystować przy preparacji poszczególnych tkanek organizmu człowieka. Wrażenia i emocje były bardzo duże, ale wszyscy trzymali nerwy na wodzy. Obrazy, które zapadły w pamięci uczestników, na pewno wpłyną na sposób postrzegania ludzkiego ciała w ogóle…

            Marta Ligocka, kl. 1d

            zdjęcia: Monika Nagły

          • WROCŁAW (I MY) SYLWESTROWI CHĘCIŃSKIEMU NA 85. URODZINY

          • Legenda staje się z wyobraźni.

            Legenda staje się z zasług.

            Legenda staje się z pamiętania.

            Takie motto rozpoczynało życzenia urodzinowe dla najbardziej znanego absolwenta I LO Sylwestra Chęcińskiego – reżysera, twórcy kultowych komedii "Sami swoi", "Rozmowy kontrolowane" czy znakomitego "Wielkiego Szu".

            21 maja, w dniu urodzin artysty, organizatorki benefisu artysty (5 lat temu, w auli szkoły) – Grażyna Bajsarowicz i Janina Piechowiak wkroczyły (na zaproszenie) do Dolnośląskiego Centrum Filmowego z bukietem pięknych kwiatów i Dzierżoniowskimi legendami oraz życzeniami, by maj w sercu wielkiego polskiego reżysera trwał cały rok i – następne długie lata.

             

            Mimo że uroczystości trwały już od paru dni, miniony czwartek był kulminacją: mieli się pojawić współpracownicy Chęcińskiego (na których szczególnie czekali przed DCF goście i – liczni łowcy autografów).

            Informacja dla zainteresowanych: w galerii DCF-u można oglądać okolicznościową wystawę; do 31 maja potrwa przegląd wszystkich filmów reżysera. Wstęp na pokazy jest bezpłatny. Wystarczy wcześniej odebrać wejściówkę w kinie.

            Migawki ze spotkania – na zdjęciach.

            http://www.rmf24.pl/kultura/news-sylwester-checinski-konczy-85-lat-zobacz-zdjecia-z-jubileusz,nId,1735442#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

            http://teleexpress.tvp.pl/20148600/sylwester-checinski-skonczyl-85-lat

          • MAŁE FORMY LITERACKIE PO RAZ 11.

          • 22 maja w czytelni naszej szkoły odbyło się podsumowanie konkursu powiatowego Małe Formy Literackie.  Wzięło w nim udział 21 uczniów powiatu dzierżoniowskiego – gimnazjalistów i licealistów. Prace młodych twórców oceniane były przez jurorów: Barbarę Rymarską, która 11 lat temu zainicjowała tę piękną literacką rywalizację, Urszulę Kowalewską – lokalną poetkę, Beatę Pielkę – bibliotekarkę, Ilonę Andrzejewską – polonistkę I LO.O czym pisze młodzież? O miłości, rozstaniu, śmierci i nieśmiertelności, chorobie, Bogu, poszukiwaniu sensu życia…Wśród najlepszych znaleźli się:

            kategoria liceumI miejsce – Urszula Michalik z I LO w DzierżoniowieII miejsce – Aleksandra Koba z I LO w DzierżoniowieIII miejsce – Monika Nagły I LO w Dzierżoniowie

            kategoria gimnazjumI miejsce – Michał Matysiak Gimnazjum nr 1 w DzierżoniowieII miejsce – Weronika Adamczyk – Gimnazjum Sióstr SalezjanekIII miejsce – Natalia Szymańska – Gimnazjum Sióstr Salezjanekwyróżnienia: Jakub Jeżowski Gimnazjum nr 1 w Dzierżoniowie                        Karolina Zimnowoda Gimnazjum nr 2 w Bielawie

            Zwycięzcom gratulujemy, uczestnikom dziękujemy i zapraszamy do wzięcia udziału w 12. edycji konkursu.

          • SPOTKANIE Z KATARZYNĄ GÓRNIAK

          • 30 kwietnia odbyło się w naszej szkole spotkanie z absolwentką I LO – Katarzyną Górniak, dziennikarką TVN 24. Uczestniczyli w nim dyrektor Grażyna Bajsarowicz, była polonistka dziennikarki prof. Barbara Rymarska, nauczyciele naszej szkoły oraz zainteresowani dziennikarstwem i historią uczniowie.

            Od nauczycieli usłyszeliśmy o najwcześniejszych dokonaniach Katarzyny Górniak, jej sukcesach na arenie ogólnopolskiej i reportażach, dzięki którym zajmowała czołowe miejsca w licznych olimpiadach humanistycznych oraz zdobyła indeks do szkoły dziennikarskiej. „Kasia była bardzo dobrą uczennicą. Po przeczytaniu jej prac od razu wiedziałam, że ma wielki talent.” – wspomina jej polonistka.

            Podczas spotkania nasz gość opowiedział o długiej i trudnej drodze, jaką trzeba przejść, aby otrzymać etat i godziwe wynagrodzenie. Dotychczas zrealizowała już wiele felietonów i to właśnie one dały jej przepustkę i awans na wyższe stanowisko dziennikarskie. Wróciła też pamięcią do jednego z najniebezpieczniejszych reportaży, jakie stworzyła. Było to sprawozdanie z powodzi w Bogatyni. Pani Kasia była jedyną reporterką na zalanym i zniszczonym przez żywioł terenie. Miasto, w którym przebywała zostało zamknięte z powodów bezpieczeństwa. Przeżyła chwile grozy, smutku i – jak sama mówiła – płakała wraz z poszkodowanymi i dotkniętymi powodzią.

             

            Opowiedziała nam także o wyprawie do Rosji i zrealizowanym tam reportażu: „Żołnierze, którzy nie istnieją.” Przyniósł jej on większą rozpoznawalność. Podczas realizacji tego materiału spotkała się z matkami zamordowanych mężczyzn, wysłanych na front rosyjski. Odwiedziła cmentarze i miejsca spoczynku młodych Rosjan. Jej wizyty wiązały się z niebezpieczeństwem. Niejednokrotnie była obserwowana przez niechętnych Polakom mieszkańców Rosji. Często ryzykowała, zadając miejscowym ludziom niewygodne pytania. Dzięki swej odwadze odniosła jednak dziennikarski sukces.

            Spotkanie wywarło na zgromadzonych ogromne wrażenie. Dowiedzieliśmy się, że praca dziennikarza nie jest łatwa, jednak przynosi mnóstwo satysfakcji i uczy pokory. Uczniowie zadawali pani Katarzynie wiele pytań dotyczących pracy w Rosji i na Ukrainie oraz realizowanych tam materiałów. Dziennikarka mówiła, że dzięki wykonywanej pracy niejednokrotnie zetknęła się ze smutną rzeczywistością i tragediami wielu ludzi. Najważniejsza jest dla niej historia, którą tworzą bohaterowie reportaży a scenariusz pisze samo życie.  

            Weronika Krystek, kl. 1a

            zdjecia Monika Nagły, kl. 1d

          • Wspomnienie o Zbyszku Cybulskim

          • I Liceum Ogólnokształcące za kilka miesięcy będzie obchodziło 70-lecie swojego istnienia. Zwiastunem jubileuszu było spotkanie z Mariolą Pryzwan, autorką dwóch książek o Zbyszku Cybulskim, absolwencie Liceum. 17 kwietnia w gabinecie historycznym zgromadziła się młodzież z klas humanistycznych, by wysłuchać wspomnień o znakomitym aktorze, kultowej postaci kina polskiego lat 50. i 60., niezapomnianym odtwórcy Maćka Chełmickiego w adaptacji „Popiołu i diamentu”, nazywanym (wbrew zainteresowanemu) polskim Jamesem Deanem.  Mariola Pryzwan wie o swoich bohaterach wszystko. Ta poetka, pisarka, filolog, bibliotekarz i przed wszystkim biografistka uprawia (wg prowadzącej spotkanie J. Weretka-Piechowiak) coś w rodzaju archeologii człowieka: mozolnie poszukuje dokumentów, fotografii, wspomnień, artykułów prasowych, przeprowadza wywiady, scala rozproszone wypowiedzi samych bohaterów, by budować wspólnie z czytelnikiem ich portret. Dzięki temu tworzy książki wielogłosowe, obiektywne i dalekie od mitologizowania przedmiotu opisu.

            Dla Zbyszka Cybulskiego ma jednak afekt szczególny, co słychać było w komentarzach do prezentowanych zdjęć, faktów z życia artysty i przywoływanych anegdot.

            Pytania, jakie zadano Marioli Pryzwan były różne: m.in. o metody pracy, o znaczenie w życiu Zbyszka dzierżoniowskiego harcerstwa, o relacje z innym znanym absolwentem Jedynki – Sylwestrem Chęcińskim, o życie prywatne i – jakiego materiału o swoim bohaterze autorka biografii nie wykorzystałaby nigdy… Dwugodzinne spotkanie było wspaniałą lekcją historii, tradycji, szacunku dla przeszłości i nieco żartobliwą prognozą dla uczestników spotkania, gdy padło pytanie:

            – Przed panią siedzą przyszli bohaterowie biografii: o jakie pamiątki po sobie powinni się troszczyć szczególnie, by przyszły biograf miał ułatwione zadanie?

            Dodajmy, że Mariola Pryzwan jest autorką wielu książek, m.in. o Annie Jantar, Annie German, Władysławie Broniewskim, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Marii Dąbrowskiej, Marii Kownackiej i Halinie Poświatowskiej. Dyrektor I Liceum Grażyna Bajsarowicz już zapowiedziała kolejne działania, które mają uświetnić piękny jubileusz najstarszej (otwartej 15 października 1945 r.) w powiecie dzierżoniowskim szkoły. 

            (red.)

            Fot. J. Horanin

          • ELEGIA NA ODEJŚCIE

          • Facebook. Ze zdjęcia patrzy na nas   m a ł a   Danusia, która będzie za ileś lat siostrą zakonną i katechetką. 4 kwietnia 2015 wpisuje komentarz: „Już niedługo…”. I dodaje film, jak napisała przy innej okazji – „kradziony” w szczytnym celu. Dla znajomych i Przyjaciół.

            Hosanna! „Wiele może się wydarzyć. W ciągu trzech dni” – to o Wielkiej Nocy. Mistyczna przyszłość wydaje się realniejsza niż życie…

            Siostra Danuta uśmiechała się do życia i do nas. Miała poczucie humoru i sympatię kolegów z pracy. Była po prostu dobrym człowiekiem. Była? Dobroć jest śladem nie do zatarcia. Jak pamięć o tych, którzy dobro nie tylko nosili w sercu, ale i obdarowywali nim świat.Siostro Danuto, jeśli stoisz teraz w „kolejce do nieba”, prawie święta, ale tak, „żeby tego wcale nie było widać’ (jak napisałby ksiądz poeta Jan Twardowski), wiemy, że staniesz na samym końcu. I z uśmiechem pomachasz nam ręką na do widzenia…

             (Redakcja) 

          • 25 KSIĄŻEK NA XXV-LECIE

          • Za nami kolejna edycja Powiatowej Olimpiady Humanistycznej, organizowanej przez nasze Liceum przy wsparciu nauczycieli szkół średnich i gimnazjalnych powiatu dzierżoniowskiego. Stroną organizacyjną zajęli się nauczyciele I LO – Maria Sulewska i Tomasz Roszak. Część pisemna olimpiady odbyła się 13 marca, a ustna – 21 marca. Finał, czyli uroczyste zamknięcie, rozdanie nagród i okolicznościowy wykład,  nastąpił 27 marca. Zakres treściowy olimpiady obejmował II wojnę światową i czasy współczesne oraz literaturę piękną ostatnich dekad. W pojedynku na wiedzę historyczną i literacką wzięły udział prócz I LO – ZSO w Bielawie i II Liceum Ogólnokształcące w Dzierżoniowie oraz gimnazja. Ogółem wzięło udział ponad 40 uczniów. Na poziomie ponadgimnazjalnym miejsce I zajęła Agata Rychter z I LO (opiekunowie: Sebastian Runowicz i Tomasz Roszak), miejsce II – Emilia Sujewicz z I LO (jak wyżej), a IIIJoanna Sepełowska także z I LO (opiekunowie: Ilona Andrzejewska i Romuald Wojciechowski). Na poziomie gimnazjalnym sukces odnieśli: Sandra Szczygieł z Zespołu Szkół w Pieszycach, Jędrzej Piątek z Gimnazjum nr 2 w Bielawie i Marta Kaczmarek z Gimnazjum nr 2 w Bielawie.

            Wszystkim uczestnikom gratulujemy.

          • Dzień Wody

          • W ramach obchodów Dnia Wody, organizowanego przez Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu, 19.03.2015 r. wzięliśmy udział w zawodach grupowych, polegających na wykonaniu zadań związanych…  z wodą! Ze względu na różny poziom trudności owe zadania wymagały od nas a to kreatywności, a to zręczności, myślenia oraz – dużej wiedzy z zakresu przyrody.

            Każda grupa dała z siebie wszystko, ale główna nagroda w postaci kuków termicznych, pendrive’ów, książek i dwudniowego pobytu w obiektach RZGW (Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej) przypadła grupie z klasy II b.

            Naturalnie nie mogło się obejść bez teorii, dlatego  wysłuchaliśmy ciekawego wykładu na temat obliczania śladu wodnego, czyli ilości wody wykorzystanej do wyprodukowania popularnych rzeczy, na przykład koszulek i samochodów.

            Dzień spędzony na Uniwersytecie można zaliczyć do wyjątkowo udanych. Wśród uczestników konkursu i studentów panowała przyjazna atmosfera. Wszyscy wrócili zadowoleni i pozytywnie zmęczeni.

          • TOPIENIE MARZANNY I INNE SPOSOBY SPĘDZANIA WIOSENNEGO CZASU

          • Dnia 20 marca 2015 r. w naszej szkole uroczyście przywitaliśmy pierwszy dzień wiosny. Wszystkie klasy miały za zadanie przygotować ciekawy sposób spędzenia każdej lekcji. Klasa 2a żegnała zimę, paląc Chochoła. 1d przebrała się… za królewski dwór. Po szkole paradowały dziewczyny w pięknych sukienkach księżniczek, oczywiście nie zabrakło również książąt. Na lekcji chemii uczniowie przeprowadzali doświadczenia, a podczas zajęć z podstaw przedsiębiorczości grali w gry planszowe. Największym zainteresowaniem cieszyło się oczywiście zaćmienie Słońca, które młodzież tłumnie obserwowała. 

            Marta Ligocka, kl.1d 

            zdjęcia: Monika Nagły, Magda Stanowska, Ewa Ptak

          • MAM TALENT – I LO INTERCONTINENTAL

          • 27 lutego 2015 r. w naszej szkole odbył się IX Dzień Wielokulturowy. Przedstawienie, które odbyło się w sali gimnastycznej szkoły, zgromadziło wielu gości z powiatu dzierżoniowskiego, uczniów z gimnazjów i innych liceów. Miało ono charakter znanego telewizyjnego show. Król Julian (czyli przewodniczący samorządu szkolnego Przemysław Kucharek) z całego serca pragnął uszczęśliwić swoją córkę. Specjalnie dla niej sprowadził wielkie i różnorodne talenty. I tak publiczność mogła podziwiać freestyle, taniec japoński w wykonaniu uczennic z klasy 1a, chłopców z kl. 1d reprezentujących kraje afrykańskie, a także Elvisa Presleya z kl. 1d.

            Zaproszeni gimnazjaliści również mogli się zaprezentować i pokazać swój talent. Skorzystało z tej możliwości wielu młodszych kolegów. Usłyszeliśmy piękny śpiew i zobaczyliśmy taniec towarzyski, ale największe wrażenie wywarł pokaz jojo w wykonaniu dziewczyny z gimnazjum z Pieszyc. Pani dyrektor Grażyna Bajsarowicz i przewodniczący Rady Powiatu Dzierżoniowskiego wręczyli wszystkim uczestnikom nagrody. Jagoda Różycka w finale zaśpiewała piosenką "Happy".

            Świętowaniu jednak nie było końca. Wszyscy udali się do gabinetów w głównym budynku szkoły. Każda klasa pierwsza miała do przygotowania jeden z kontynentów, dzięki temu zaproszeni goście mogli podziwiać cztery bardzo różne od siebie światy. W gabinecie "europejskim"(klasa 1b), który cieszył się największym zainteresowaniem, koncertował zespół Abba. Do tego można było posilić się przekąskami z różnych krańców naszego kontynentu, m.in. bagietką z łososiem. Tuż obok – całkowicie inna kultura azjatycka. Oprócz egzotycznych potraw przygotowanych przez kl. 1a, poczuć można było woń z Kraju Kwiatu Kwitnącej Wiśni. Muzułmanki i Madagaskar to dwie charakterystyczne cechy dla kontynentu afrykańskiego kl. 1d. Nie zabrakło oczywiście daktyli. Klasa 1c prowadziła karnawał w Rio de Janeiro i zachęcała wszystkich do zabawy.

            Bo I LO potrafi się bawić, a nie tylko się uczyć.

            Dzień Wielokulturowy to w naszej szkole wielkie przedsięwzięcie: angażuje klasy, nauczycieli, a przede wszystkim naszą wspólną wyobraźnię o świecie, który jest dostępny w mediach w różnych kolorach polityczno-społecznych, a my dotykamy go w tym dniu poprzez zabawę.

            Młodzieży pomagały tym razem panie profesor: Marta Łancewicz, Marta Sasik, Ewa Ptak, Anna Szulc i Ilona Andrzejweska, a przy dekoracjach Marta Pajchrowska i Jadwiga Połcik.

            Marta Ligocka kl. 1d

            zdjęcia Monika Nagły kl. 1d

            Ola Rusiecka kl. 1c

          • Koncert p. prof. Pazik!

          • 20 lutego odbył się niezapomniany koncert p. prof. Katarzyny Pazik – Kasprowicz, na który bilety można było wcześniej wylicytować podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

                        Koncert odbył się po południu, w gabinecie historycznym. Stworzono wspaniały klimat. Pani profesor wykonała 9 piosenek z akompaniamentem zespołu grającego na żywo, w skład którego wchodzili uczniowie 1 LO. Śpiewała piosenki z repertuaru HEY-a, pozytywnie zaskakując przybyłych gości swym wyczuciem rytmu i barwą głosu. Przyznała, że po raz ostatni stała na scenie 18 lat temu; muszę przyznać, że mimo upływu lat sprostała zadaniu przed tak wymagającą publicznością, którą stanowiła w większości młodzież z naszego liceum.

                        Koncert nie obył się bez bisów i gromkich braw dla pani profesori wspaniałego zespołu. Wykonywane przez nich piosenki wprawiły słuchających w spokojny nastrój i z pewnością można było choć na chwilę zapomnieć o matematyce i skupić się na kulturze muzycznej.

            I odkryliśmy kolejny nauczycielski talent…

            Weronika Krystek, klasa 1a

            zdjęcia: E. Ptak

          • WIECZÓR TRZECH KRÓLI

          • O czym jest sztuka? O potędze Amora i jego nieuwadze, a może raczej – jego zabawie z miłością. Gdy do tego dodamy popularną w literaturze maskaradę, utrudniającą identyfikację bohaterów, mamy efekt w postaci idealnej komedii omyłek. Zupełnie usprawiedliwionych, zważywszy na czas, w którym akcja się rozgrywa. Kto jest kim? Nieważne. Siedzimy na widowni i słuchamy z uwagą języka dramatu klasycznego, a pułapki czyhają zewsząd: zrozumiałe skróty dokonane przez reżysera (Mateusz Łyżwa), metafora goniąca metaforę, styl wysoki – styl niski, anachronizmy i umowności w scenografii i kostiumach, partie śpiewane, mówione (co oczywiste), role ledwie muśnięte i przerysowane. Najlepsze są tandemy sceniczne, bo uchwycono z nich istotę duetów – kontrast postaci.

            Wsłuchiwałam się w reakcję widowni: koncentrację podczas dramatycznych spięć, śmiech tam, gdzie być powinien… Drobne potknięcia? Bez znaczenia. Było dokładnie tak, jak się państwu zdaje.

            Aktorzy

            Aleksandra Koprowska- kucharka Maria

            Aleksandra Koba- Wiola

            Weronika Krystek- Pianistka

            Aleksandra Nowowiejska- Oliwia

            Alicja Smolarz- Krawcowa

            Jan Chrzan- Sir Tobiasz

            Marcin Kirkiewicz- Ksiądz

            Karol Kłusek- Malwolio

            Marcel Kosko- Policjant

            Przemysław Kucharek- Książę Orsino

            Filip Kuriata- Sebastian

            Mateusz Łyżwa- Sir Andrzej

            Mateusz Żelazny- Antonio

            Sufler

            Emilia Świenc

            Pianino

            Krystyna Michalak

            Justyna Łyżwa (gościnnie)

            Agata Rychter

            Skrzypce

            Maciej Sinicki

            Gitara

            Konrad Ciąpała

            Scenografia

            Alicja Dymkowska

            Karolina Słobodzian

            (jwp)

            zdjęcia Monika Nagły kl. 1d

          • Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy

          • 12 stycznia w sali gimnastycznej naszej szkoły odbyły się licytacje z okazji 23. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W licytacjach brali udział zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, proponując konkretne sumy za przedmioty wystawione na aukcję.

             

            Sprzedano między innymi kalendarz, notatnik zakupiony przez p. prof. Roszaka, bony do pizzerii. Jednak największym zainteresowaniem cieszyły się bilety na koncert p. prof. Katarzyny Pazik – Kasprowicz, który ma odbyć się po feriach w naszej szkole. Liczba miejsc była ograniczona i ostatecznie wylicytowano 40 biletów. Ich cena wywoławcza to 15 zł, jednak zgromadzeni na sali kupowali je nawet za 45 zł. Kolejną rzeczą, która wzbudziła zainteresowanie był bieg p. prof. Łukasik, prof. Grużlewskiej oraz prof. Smolarz, które podjęły się wyzwania i przebiegły ok. 80 dzwonków w zamian za ofiarowane pieniądze do puszki Wielkiej Orkiestry.

            Uczniowie wykupywali także płyty z nagraniami kolęd wykonywanych przez nauczycieli naszej szkoły, przywileje niepytania czy noc w szkole. Dzięki świetnej zabawie szkoła zebrała pokaźną sumę pieniędzy, która w całości zostanie przekazana na rzecz W O Ś P. Pieniądze zostaną wykorzystane na leczenie, zwłaszcza na zakup drogiego sprzętu do szpitali dziecięcych oraz dla seniorów.

            Nasza szkoła już po raz 23. brała udział w tym przedsięwzięciu a pani dyrektor zadeklarowała, że będziemy wspierać Orkiestrę do końca świata i jeden dzień dłużej.

            Weronika Krystek

          • I LO DLA PATRYCJI

          • 10 stycznia w Dzierżoniowskim Ośrodku Kultury odbył się koncert kolęd, pastorałek i piosenek świątecznych w wykonaniu młodzieży z naszego liceum. Został on zorganizowany dla naszej szkolnej koleżanki – Patrycji Nocuń, która potrzebuje funduszy na poważną operację.

            Na koncert przybyło wielu sponsorów, grono pedagogiczne a także rodziny i przyjaciele artystów i młodych muzyków. Po raz kolejny można było poczuć wyjątkowy klimat minionych świąt i rozpoczynającego się nowego roku. A to wszystko za sprawą pięknych piosenek, które przeniosły nas w mistyczno-magiczny świat… Elementem dekoracyjnym a także częścią scenografii był prószący śnieg, który delikatnie opadał na scenę w świetle reflektorów i lamp błyskowych.

            Najważniejsza osoba koncertu – Patrycja Nocuń zaśpiewała dwie piękne kolędy, poruszając niejedno serce. Na koniec podczas podziękowań i składania życzeń urodzinowych dla Partycji, zaśpiewała ona piosenkę zwieńczającą to wspaniałe wydarzenie – „Uciekaj moje serce”. Jej wykonanie wywołało uśmiech, ale także łzy wzruszenia u wielu przybyłych gości.

            Dzięki zaangażowaniu naszych wolontariuszy udało się zebrać 3840 zł. Cała suma zostanie przekazana Patrycji na operację i leczenie słuchu. Trzymamy kciuki za udany przebieg zabiegu i zdrowie!

            Weronika Krystek