• Z WIZYTĄ W INSTYTUCIE POLITOLOGII

          • Dnia 24 lutego 2016 r. uczniowie klasy 1a oraz 2a wraz z panią dyrektor Grażyną Bajsarowicz oraz profesor Martą Łancewicz mieli przyjemność zwiedzić Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Celem wyprawy był Instytut Politologii, gdzie czekała na uczniów dr Małgorzata Alberska, która wcieliła się w rolę przewodnika po Instytucie. Jako była studentka, a teraz pracownik Uniwersytetu, pani doktor oprowadziła nas po najciekawszych miejscach Instytutu. Młodzież mogła zobaczyć salę wypełnioną licznymi dokumentami, które Uczelnia zbiera od wielu lat. Były tam m. in. plakaty wyborcze i referendalne, teczki zawierające informacje o znanych osobistościach życia politycznego  Polski. Jednak najciekawszym punktem była tzw. „Magdalenka”, sala, w całości zaprojektowana i wykonana przez studentów, nawiązująca do słynnego spotkania w Magdalence oraz do odzyskania przez Polskę wolności w 1989 roku.  Można w niej było zobaczyć podpisy Tadeusza Mazowieckiego czy Kazimierza Marcinkiewicza, którzy podczas swojego gościnnego pobytu na uczelni mieli okazję zobaczyć to dzieło studentów na własne oczy.  Następnie uczniowie I LO wysłuchali  ciekawego wykładu, który dotyczył referendum, a w szczególności pytań referendalnych, które rząd często wykorzystuje do realizacji własnych celów. Wykład okazał się niezmiernie ciekawy i co najważniejsze, zmusił do głębokiej refleksji. W trakcie spotkania odbyło się też uroczyste podpisanie dokumentów przez panią dyr. Grażynę Bajsarowicz, symbolizujące nawiązanie współpracy z Wydziałem Nauk Społecznych. W trakcie tej uroczystości byli obecni dyr. Instytutu Politologii dr hab. Robert Alberski oraz prodziekan Wydziału Nauk Społecznych prof. dr hab. Robert Wiszniowski. Dzięki owej deklaracji w naszej szkole będzie realizowany nowy program w ramach „Klas Akademickich”. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejne uniwersytecko-licealne spotkania. 

          • ДОБРИЙ ВЕЧIР ТОБI, ПАНЕ ГОСПОДАРЮ

          • W piątek 8 stycznia w sali koncertowej Dzierżoniowskiego Ośrodka Kultury, dzięki przychylności kierownictwa Ośrodka, odbył się koncert tradycyjnych polskich, ukraińskich i czeskich kolęd, ale i po prostu pochodzących z różnych stron świata – piosenek świątecznych. W ramach programu Genialna Jedynka młodzież pod kierunkiem prof. Sebastiana Runowicza przygotowała repertuar, który mógł trafić do każdego ze słuchaczy – wrażliwością artystyczną, uniwersalnymi treściami i talentami wokalnymi i instrumentalnymi młodych artystów.

            Co warto podkreślić, I LO nie jest szkołą tzw. artystyczną, a jednak stała się miejscem, do którego ci, jakby powiedział prof. Kazimierz Dąbrowski, „nadwrażliwi” lgną, bo mogą znaleźć obszar sprzyjający kreacji i realizacji siebie.

            Cel był także szczytny: Marcinie, życzymy zdrowia.

            A zapaleńcom oraz ich opiekunowi gratulujemy. Nie po raz pierwszy, i nie po raz ostatni!

            (red.)

            zdjęcia: Monika Nagły, klasa 2d

          • Tydzień Regionalny

          • Adresatami projektu Tydzień Regionalny byli uczniowie I Liceum  Ogólnokształcącego im. J. Śniadeckiego w Dzierżoniowie oraz uczniowie gimnazjów powiatu dzierżoniowskiego. Celem projektu były:

            –  rozwijanie zainteresowań regionem i zachodzącymi współcześnie w nim zmianami w kontekście treści nauczanych na lekcjach geografii, j. angielskiego w biznesie, chemii, WOK- u i WOS-u,

            – realizacja hasła przewodniego planu wychowawczego na bieżący rok szkolny: „Rokiem Otwartej Szkoły” i otwarcie szkoły na otaczające ją środowisko lokalne oraz kulturę i sztukę Korei Południowej, której przedstawicieli zaproszono do szkoły.

                Organizatorzy projektu dzięki podjętym działaniom wpłynęli na jakość pracy dydaktycznej szkoły, realizując treści regionalne w terenie. Zapoznano uczniów z wykorzystaniem Geograficznych Systemów Informacyjnych (GIS) i bezzałogowych statków powietrznych (tzw. dronów). Uczniowie mieli okazję obserwować procesy przemysłowe nowoczesnych i tradycyjnych gałęzi przemysłu przetwórczego. Rozwijano zainteresowania uczniów regionami bliskimi geograficznie – Powiatem Dzierżoniowskim oraz odległymi – Korei Południowej. Przeprowadzono konkurs dla gimnazjalistów na wachlarz koreański, konkurs „Hanbok – tradycyjny strój koreański” wśród klas pierwszych,  i prelekcje, które realizowały treści z geografii i WOK-u.

          • 70-LECIE ZA NAMI. PRZED NAMI NOWE DZIESIĘCIOLECIA!

          • Są dziesiątki powodów, dla których warto wracać w stare szkolne mury – mówiła w Kinoteatrze podczas uroczystości jubileuszowych dyrektor Grażyna Bajsarowicz. Przez te 70 minionych lat spotkali się w I Liceum wyjątkowi ludzie, niezwykłe osobowości – uczniowie i nauczyciele. Zawiązały się przyjaźnie i sympatie, krążyły wzajemne inspiracje i aspiracje, wspierały się tradycja i nowoczesność w metodyce nauczania i wychowywania kolejnych pokoleń, zdobywanie wiedzy z typowymi dla nastolatków niepokojami. I wydawać by się mogło, że przeszłość należy do innego wieku, pokryta kurzem zapomnienia. Współprowadzący uroczystość prof. Sebastian Runowicz słusznie zauważył przy okazji, że dwa dni na spotkanie to nawet za mało, by przeczytać powieść „W poszukiwaniu straconego czasu”, a co dopiero przywołać 70 lat zwielokrotnionej przeszłości.

            Tymczasem, jak się okazuje, powrót w szkolne mury ma zdolność przywracania nie tylko wspomnień, ale i harmonii między tym, co było i co jest dzięki zjazdom absolwentów, spotkaniom po latach, zwiedzaniu obrosłej mitami przestrzeni – mówiła pani dyrektor.

            Dla tak nobliwego liceum jak Jedynka, mającego status najstarszej szkoły średniej w powiecie dzierżoniowskim, doskonale radzącej sobie z edukacją w zmieniających się modelach oświaty i rzeczywistości społeczno-ekonomicznej, słowa miłe i przyjazne, które padły ze sceny Kinoteatru, były potwierdzeniem efektów dotychczasowych starań dyrekcji i nauczycieli oraz zapowiedzią nowego. Doceniło to Starostwo Powiatowe, nagradzając wyróżniających się pracowników.

            Podczas części oficjalnej wielu znakomitych gości miało też okazję wysłuchać krótkich wspomnień znanego reżysera, twórcy „Samych swoich” Sylwestra Chęcińskiego, doceniającego rolę edukacji w budowaniu jego biografii – człowieka i twórcy.

            Program kończący oficjalną część obchodów przypomniał, że I Liceum, jak każda szkoła, to miejsce, gdzie musi być czas na naukę – według nauczycieli. I na miłość – według uczniów.

            Jeden z absolwentów, snując refleksję (po oficjalnym spotkaniu) na temat tego, co by było, gdyby dokonał w życiu innych wyborów, sam sobie odpowiedział: nie ma takiej alternatywy, nawet gdybyśmy weszli do innej rzeki, popełnilibyśmy te same błędy, wpadlibyśmy w te same pułapki wiedzy i miłości, nie poświęcilibyśmy ani jednej cennej minuty na przygotowanie do klasówki, niż to uczyniliśmy tutaj, spóźnialibyśmy się i szli na wagary, a jednak to stało się I LO. I to jest piękne.

            (red.)

          • Wymiana międzynarodowa z sąsiadami

          • Już po raz piąty gościliśmy naszych młodych sąsiadów z Gymnasium Sud Buxtehude z okolic Hamburga, w dniach 8-14.10.2015 r. Spotkanie odbyło się ramach międzyszkolnej wymiany, dodajmy, że cieszącej się powodzeniem zwłaszcza wśród uczniów klas I i II. Nie da się przecenić roli tego typu spotkań: wymieniamy się doświadczeniami, zmieniamy swoje punkty widzenia na temat mieszkańców Niemiec, poznajemy ich mentalność, a przede wszystkim, dzięki bezpośrednim kontaktom rozwijamy swoje historyczne i kulturowe horyzonty.

            Plan wizyty zawierał wiele różnorodnych elementów: wspólne lekcje, wejście na Wielką Sową (na której widzieliśmy rzadko spotykane zjawisko inwersji temperatury), to w piątek. W sobotę – wycieczki z polskimi rodzinami, m.in. do Zagórza, na zamek Grodno, zaporę, do podziemi Walimia, spacery po Bielawie i Dzierżoniowie. Zwieńczeniem dnia było ognisko w cegielni. Niedziela należało do kultury wysokiej: popołudniowy wyjazd do Wrocławia na operę Piotra Czajkowskiego „Eugeniusz Oniegin”. Języka rosyjskiego nie rozumieliśmy, ale i tak dzieło podobało się nam bardzo.  

            Nie mogło się obejść bez zwiedzania (w poniedziałek) ewangelickiego Kościoła Pokoju w Świdnicy, obiektu z Listy Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO i Huty Szkła Kryształowego „Julia”, gdzie obejrzeliśmy proces produkcji: dmuchanie i formowanie naczyń szklanych, a następnie ich zdobienie przez szlifowanie, malowanie i trawienie kwasem. Produkcja – w większości na eksport, np. do krajów arabskich i Europy Zachodniej. Podczas warsztatów każdy z uczestników otrzymał szklankę i wisiorek z kolorowego szkła, które mógł dowolnie ozdobić, szlifując gotowe motywy lub mógł wymyślić samodzielnie szlif.

            We wtorek wyjazd do Wrocławia, zwiedzanie Hali Stulecia, starego miasta i Ostrowa Tumskiego. Środowe podsumowanie wymiany polegało na  wypełnieniu potrzebnych dokumentów, uzupełnieniu ankiety ewaluacyjnej wymiany, spożyciu smacznego polskiego pożegnalnego poczęstunku w szkolnej Kawiarence u Agi.

            Rewizyta uczniów I LO odbędzie się w kwietniu 2016 r. Uczniowie obu szkół oczekują jej z niecierpliwością. Bo nic tak nie wzbogaca nas kulturowo, jak możliwość swobodnej konwersacji w językach obcych!

          • Z GPS-EM NA POSZUKIWANIE SKARBÓW

          • Geocaching to zabawa w poszukiwanie skrytek ze "skarbami" – tzw. geocache'ów – za pomocą odbiornika GPS. Skrytki są rozmieszczone na całym świecie. Rzecz jasna, koło geograficzno-turystyczne pod okiem pani prof. Jadwigi Połcik nie może próżnować – dlatego 24 września, w pokaźnym składzie, wybraliśmy się na ich poszukiwanie! Pierwszy cache nosił nazwę "Rychbach a teraz Dzierżoniów". Gdzie go znaleźliśmy? Na rogu ulicy Świdnickiej i Rynku w bardzo prozaicznym miejscu, bo w drogowskazie! Niestety nie udało się nam go stamtąd wyciągnąć. Następnie szukaliśmy cache'a "Gościu siądź pod mym liściem i odpocznij tu sobie". Łatwo się domyślić, że cache powinien się znajdować w pobliżu dużego i rozłożystego drzewa. Takim drzewem bez wątpienia jest nasz dzierżoniowski pomnik przyrody – ponad 200-letni buk pospolity. Tu również nie mieliśmy szczęścia. Cache'a nie udało nam się znaleźć, ponieważ jest on już nieaktywny. Ostatnim cache o nazwie "Sikawka konna" powinien znajdować się pod siedzeniem woźnicy w powozie stojącym obok budynku Państwowej Straży Pożarnej w Dzierżoniowie. Niestety, ze względu na remont dróg w tym miejscu, cache zniknął. Oczywiście to nas nie zraziło. Bawiliśmy się świetnie. Pokazaliśmy, że GPS można wykorzystać także w szkole. Poszukiwania będziemy kontynuować. Jeszcze niejednego cache'a odnajdziemy!

          • RAJD PIECZONEGO ZIEMNIAKA

          • Już po raz XVII Starostwo Powiatowe w Dzierżoniowie było organizatorem Rajdu Pieczonego Ziemniaka. Oczywiście i nas nie mogło tam zabraknąć! 3 października pod czujnym okiem pani prof. Jadwigi Połcik podjęliśmy trud górskiej wędrówki. Wyruszyliśmy z ostatniego przystanku autobusowego w Rościszowie zielonym szlakiem. Naszym celem była Przełęcz Walimska. W czasie drogi mieliśmy okazję podziwiać cudowną górską przyrodę oraz niezwykle malownicze widoki m.in. na Równinę Świdnicką czy koronę Gór Sowich – Wielką Sowę (1015 m n.p.m). Na miejscu czekała na nas smaczna nagroda – starannie przygotowana grochówka i oczywiście pieczone ziemniaki! Po posiłku i krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w drogę powrotną. Jednym słowem – sobota minęła nam bardzo wesoło i aktywnie!

            Sandra Szczygieł, klasa 1d

          • Rajd Szlakiem Papieskim

          • W tym roku odbyła się pierwsza edycja Rajdu Turystycznego Szlakiem Papieskim Ziemi Kłodzkiej, w którym wzięli udział uczniowie naszej szkoły pod opieką p. J. Połcik  oraz uczniowie z II LO pod opieką p. W. Łuszczka, który był zarazem jego organizatorem. Pierwszego dnia, w piątek, przyjechaliśmy pociągiem do Międzylesia. Po drodze, czekając na pociąg przesiadkowy, przeszliśmy Podziemną Trasę Turystyczną w Kłodzku. Tam dowiedzieliśmy się jak wyglądały tortury, przechowywanie żywności oraz schron dla ludności w podziemiach dawnego Kłodzka. W Międzylesiu zwiedziliśmy kościół pod wezwaniem Bożego Ciała z amboną w kształcie łodzi z masztem i żaglem. Po kilku chwilach spotkaliśmy się z grupą, która wyruszyła dzień wcześniej z Długopola Zdrój, by wspólnie dotrzeć do schroniska „Jagodna” w Spalonej. Z tego miejsca, czekając na obiadokolację, weszliśmy na najwyższe wzniesienie Gór Bystrzyckich – Jagodną (977m n.p.m.). Wieczór spędziliśmy na rozmowach i zawieraniu nowych znajomości. Następnego dnia, z samego rana, wyruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Dusznik Zdrój. Przed nami czekało około 27 km, czyli 7 godzin wędrówki. Po drodze mieliśmy okazję mijać strumyki zabarwione borowiną, stado jeleni, 49 Rajd Dolnośląski oraz salamandrę plamistą. Po dotarciu do Dusznik zajrzeliśmy do parku zdrojowego i Dworku Chopina. Następnie, ostatkami sił, doszliśmy od dworca kolejowego. Zmęczeni, lecz przepełnieni wrażeniami poprzednich dni, wróciliśmy do Dzierżoniowa. Już planujmy następne wyprawy. 

            Antonina Bogucka, kl. 2c

            Maciej Kajkowski, kl. 2a

          • NAUKOWO

          • Dolnośląski Festiwal Nauki za nami. Tym razem odbywał się pod hasłem Światło Nauki, co było nawiązaniem do ogłoszonego przez ONZ Międzynarodowego Roku Światła i Technologii Wykorzystujących Światło.

            Nasze Liceum, od samego początku obecne i aktywne w edycji regionalnej Festiwalu, i tym razem zaproponowało zajęcia i wykłady, które pozwalają się nauki nie tylko uczyć, ale i się nią bawić. Prof. Ewa Ptak zaproponowała Pitagorasa nad jeziorem i Wpisywanie okręgu na trójkącie, Katarzyna Pazik-Kasprowicz – Zabawy z rozumem (Open your mind), Daniel Nowak Mikroświat – wszystko, co niesamowite i niewidoczne oraz Tajemniczy świat stawonogów, a dr Anna Grużlewska Wpływ dzierżoniowskich fabrykantów na rozwój przemysłu na ziemi dzierżoniowskiej. Prof. Sebastian Runowicz wygłosił wykład o Portrecie kobiecym – poezja Wisławy Szymborskiej, a Janina Weretka-Piechowiak (w zastępstwie) – rzecz o tym, że Język jaki jest każdy słyszy.

            Zawsze z przyjemnością odnotowujemy udział w DFN wykładowców z uczelni wrocławskich, zwłaszcza gdy są naszymi absolwentami: w MPBP niezwykle ciekawe wykłady wygłosili dr. hab. Tomasz Przerwa z U Wr (Drogi Hitlera na Śląsku, czyli o fenomenie autostrad i szos w latach 30. XX w (w tym w Dzierżoniowie) i ks. dr. hab. Sławomir Stasiak, biblista z PWT (Wzloty i upadki „pasjonatów” języka hebrajskiego).

            (jwp)

          • Natura, ruch, zmienność, dzikość, to co pierwotne, ale też to, co piękne

          • Anna Panek (Kowal), absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej i Wydziału Malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, pracownik naukowy tamże; matura 1994

             

            Architektura i akademia sztuk pięknych – nie wykluczają się, a jednak… Jak to jest zamieniać projektowanie na tworzenie, żeby użyć słów oddających potoczne rozumienie obu tych dziedzin?

            Architekturę zawsze postrzegałam jako sztukę, oczywiście element kreacji, tworzenia podporządkowany jest pewnym zasadom, np. funkcji, inwestorowi, ma do spełnienia określone zadanie. Malarstwo jest pod tym względem wolne, nie ma żadnych ograniczeń, jedyne ograniczenia to te, które nakładamy sobie sami, pewna dyscyplina. Ta wolność i brak konkretnych reguł we współczesnej sztuce podoba mi się najbardziej.

            Czy studia na Politechnice mogły więc w jakikolwiek sposób produktywnie wesprzeć Pani następny krok – malarstwo?

            Wybrałam najpierw architekturę, ponieważ to jest konkretna umiejętność, zawód, którego można się nauczyć i później dzięki jego wykonywaniu żyć. Malarstwo zaczęłam studiować, kiedy mogłam się już utrzymywać sama, pracując jako architekt. Więc o tej drodze zadecydował pragmatyzm, ale zawsze marzyłam o tym, żeby zajmować się malarstwem. Studia na architekturze były bardzo ciekawe, dawały mi wiele satysfakcji, do dzisiaj architektura jest dla mnie bardzo ważna i ma wpływ na malarstwo. W swoich pracach malarskich często łączę i zarazem przeciwstawiam sobie te dwie dziedziny. Wychodzę poza ramy obrazu i zamalowuję architekturę.

            Z „uprawianiem” architektury i malarstwa łączymy zwykle pewne predyspozycje, np. plastyczne, wyobraźnię przestrzenną… Naprawdę są nieodzowne w obu „profesjach”?

            Wszystkiego można się nauczyć, trzeba być tylko tym zainteresowanym i mieć trochę odwagi. Kiedy zdawałam na architekturę, wydało mi się, że nie jestem w stanie studiować malarstwa, bo nie potrafię dobrze malować i nie dostanę się z takimi umiejętnościami na ten kierunek, ale się udało, zdałam za pierwszym razem. Wystarczyło przełamać strach.

            A czy trzeba mieć wyobraźnię przestrzenną? Na pewno tak, ale to też można ćwiczyć, trzeba tej przestrzeni doświadczać, uczyć się jej, być na nią otwartym i wtedy zaczynamy ją rozumieć i widzieć więcej.  

          • Konie to skomplikowane indywidualności, tak jak ludzie

          • Beata Kościelna, absolwentka Politechniki Opolskiej, technik farmacji, hipoterapeutka; prowadzi własną firmę fizjoterapeutyczną Hipogryf; matura 2003

            Czy wybierając kiedyś profil biologiczno-chemiczny w Liceum, taki właśnie scenariusz przewidywałaś – między innymi prowadzenie hipoterapii dla małych pacjentów?

            Konie obecne były w moim życiu od kiedy sięgam pamięcią. Początkowo fascynowały mnie jako bohaterowie książek i filmów. Widziane na żywo – przyciągały niczym magnes. Widziałam w nich oazy spokoju i szlachetnie uformowaną siłę w pokornej służbie człowiekowi. Jako dziecko nie do końca rozumiałam, dlaczego komunikacja człowieka z koniem jest aż tak skuteczna (biorąc pod uwagę, ile jako ludzkość zawdzięczamy tym zwierzętom), skoro jesteśmy różnymi gatunkami, porozumiewającymi się w bardzo odmienny sposób. Tym bardziej, że zawarte przymierze przynosi wymierne korzyści tylko jednej stronie. Mimo wielu godzin spędzonych z końmi, wątpliwości mam nadal, choć w literaturze fachowej znaleźć można precyzyjne odpowiedzi. Wybór profilu biologiczno – chemicznego był więc konsekwencją moich zainteresowań przyrodniczych i – humanistycznych.

            I dlatego wybrałaś dwa zawody?

            Skończyłam studia na kierunku fizjoterapia. Wykonuję na co dzień również inny zawód medyczny. Bo przyznam, że zawsze zdumiewał mnie sposób funkcjonowania organizmu ludzkiego oraz jego zdolności do samoleczenia. To niezwykle skomplikowana maszyneria, której tajniki warto i trzeba zgłębiać, aby żyć bardziej świadomie i w trosce o własne zdrowie, ale także o równowagę środowiska, w którym funkcjonujemy. Medycyna Zachodu preferuje profilaktykę i leczenie stricte chemiczne, bazujące na wprowadzaniu do organizmu substancji leczniczych i suplementów diety. Medycyna Wschodu, która ma wiele wspólnego z fizjoterapią, czyli rehabilitacją medyczną, wykorzystuje naturalne zdolności naszego organizmu do regeneracji i osiągnięcia homeostazy, przy użyciu różnych form energii fizycznej, np. dotyku, wody, ciepła, zimna, ruchu, światła, bodźców elektrycznych i chemicznych. Dlatego też hipoterapia nazywana jest rehabilitacją konną, ponieważ oddziałuje na organizm człowieka multisensorycznie, a nadawanie implusów odbywa się równolegle. Ten holistyczny wpływ hipoterapii poprawia funkcjonowanie we wszystkich obszarach życia człowieka, stymuluje sfery: fizyczną, emocjonalną, poznawczą i społeczną.

          • Dokumentaliści na start!

          • O tym, że warto interesować się historią najnowszą Polski przekonały się uczennice klasy 2d: Angelika Cieśla (niżej podpisana) oraz Aleksandra Krupiarz, które pod opieką profesor Agnieszki Ślusarskiej nakręciły film pt. „Dzień po dniu w ciemności niewiedzy…”. Bohaterem ich projektu był Julian Ejsymont. Bohater filmu 18 czerwca 1941 r. został zesłany na Syberię wraz z matką i rodzeństwem.  Angelika i Ola poświęciły swojemu dziełu długie godziny pracy. Ale – opłaciło się! Autorki filmu zakwalifikowały się do VII festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”- Młodzi dla historii, w Gdyni. To miłe zaskoczenie i prestiż, bo spośród 47 filmów do finału przeszło 16 obrazów, w tym nasz…

            Ola i Angelika wraz z opiekunem zostały zaproszone do udziały w festiwalu filmowym, który odbył się w dniach 24-26 września. Rozpoczął się on projekcją filmów konkursowych. W drugim dniu organizatorzy przygotowali dla uczestników warsztaty filmowe prowadzone przez zawodowych filmowców. Ola i Angelika pracowały wraz z panią reżyser Marią Wiśnicką. Nauczyły się, jak prawidłowo zmontować film, jak zaplanować rozstawienie kamer czy też narysować storyboard. Miały okazję również być na koncercie Fortecy, Wygnane Panny Wyklęte oraz Maleo Reggae Rockers.

            Wyjazd do Gdyni okazał się kopalnią wiedzy o Polsce i Polakach. Rodzą się więc nowe pomysły. Bo przyszłoroczny konkurs, to kolejny film…

            Angelika Cieśla

          • Lubimy pomagać!

          • 25-26 września 27 uczniów naszego Liceum wzieło udział w zbiórce żywności. Zebrano jej 1989 kg. Produkty będą rozdane potrzebującym mieszkańcom Dzierżoniowa i okolic.

          • O edukacji na wesoło

          • We wtorek 13 października w 1 LO odbywał się apel z okazji Dnia Edukacji Narodowej, przygotowany przez klasę 2 b. Na początek odtworzono film z życzeniami dla całego środowiska szkolnego, a następnie prowadzący utworzyli dwie pięcioosobowe drużyny – nauczycieli i uczniów, które miały zmierzyć się ze sobą w rywalizacji według znanego polskiego teleturnieju – „Kocham Cię Polsko!”, tym razem w wersji szkolnej.

            Nauczyciele – p.p. Kamila Łukasik, Marta Sasik, Sławomir Wróbel, Romuald Wojciechowski, Sebastian Runowicz i uczniowie – Marta Kroczak, Jagoda Różycka, Monika Nagły, Maciek Kajkowski i Przemek Kucharek – musieli wykazać się kreatywnością, umiejętnościami kulinarnymi, wiedzą przedmiotową i przede wszystkim tą o szkole. Doskonale bawili się zarówno uczestnicy, jak i publiczność. Mimo poważnej konkurencji, zwycięstwo odniosła drużyna nauczycieli albo jak sami siebie nazwali nasi pedagodzy – „Teen Spirit”.

            Na sam koniec głos zabrała pani dyrektor. Podziękowała klasie za wspaniały apel, przekazała nauczycielom życzenia od uczniów liceum dla dorosłych i rozdała nagrody najbardziej zasłużonym pracownikom szkoły.

            Uważam, że apel był po prostu pierwszorzędny i mam nadzieję, że następne będą równie ciekawe oraz dobrze przygotowane jak ten.

             Damian Wisz, kl. 1a

            zdjęcia: Wiktoria Pękała i Michalina Paluch, kl. 1a

          • Zmierzyć się z własnymi słabościami, ale i zobaczyć przepiękną stolicę Katalonii

          • Paweł Bajsarowicz, absolwent wydziału Mechaniczno-Energetycznego na Politechnice Wrocławskiej, District Manager w firmie farmaceutycznej

            Magister inżynier ze specjalnością aparatura procesowa, maratończyk pracujący w największej firmie farmaceutycznej na świecie… To może dziwić! To jakby udział w nieustającym maratonie… Czy można pogodzić pracę z pasją, która, jak wiem, od lat pozwala Ci się spełniać, ale wymaga niesamowitej dyscypliny, czasu, treningu w końcu?

            Wszystko można zaplanować i na wszystko można znaleźć czas, to tylko kwestia motywacji i nastawienia. Moje treningi przed zawodami Ironman, które swoją inaugurację miały w Gdyni w roku bieżącym, rozpoczynałem o 5 rano. Dwugodzinny trening i do pracy… Po wypełnieniu codziennych „obowiązków” mogłem rozpocząć treningi wieczorne, czasami nawet nocne (śmiech), weekendy były wyłącznie dla rodziny… I tak do samych zawodów.

            Sport był Twoim żywiołem już w liceum…

            Tak, byłem sportowcem, uwielbiałem wszystkie zajęcia wychowania fizycznego prowadzone przez prof. Sławomira Wróbla i prof. Mirosława Pęczułę. Byłem w reprezentacji szkoły w koszykówce, wygrywając kilka razy mistrzostwa szkół ponadpodstawowych powiatu dzierżoniowskiego oraz reprezentowałem szkołę na zawodach wojewódzkich. Największym szkolnym rozczarowaniem dla mnie było nieuczestniczenie z różnych powodów w zajęciach sportowych, treningach, albo z powodu kontuzji, albo zakazów rodziców (śmiech)…

            Kiedy pierwszy raz uświadomiłeś sobie, że bieganie stało się wyzwaniem "poważniejszym"? I jak w takim razie kolejne starty w maratonach przyjęła rodzina?

            Bieganie jest jak narkotyk, na mnie zadziałał już po pierwszym maratonie w Warszawie w 2012. Mordercze 42 km biegu, podczas którego organizm z każdym kolejnym krokiem zmaga się z bólem, a w głowie tylko jedna myśl – dotrzeć do mety. Po czterech godzinach jest upragniona meta, szczęście, duma, radość, łzy wzruszenia i bólu. Po kilku dniach, podczas których organizm dochodzi do siebie, w głowie pojawiają się nowe pomysły, plany na kolejny start. I tak od 2012 była Warszawa, Dębno, Tokio, Wiedeń, Frankfurt i Barcelona, a w międzyczasie kilka półmaratonów i innych biegów. Jak dziś pamiętam reakcję członków mojej rodziny, kiedy powiedziałem, że planuję wystartować w maratonie, ich miny mówiły same za siebie… Teraz maraton dla mnie i dla moich najbliższych jest rzeczą normalną. Kolejnym pomysłem był start w zawodach Ironman na dystansie 2 km pływania, 90 km rower i 21 km bieg. I tu miny moich najbliższych nie zmieniły się, ale pojawił się w ich oczach strach przed tymi zawodami. Póki co zawody już mam za sobą a w przyszłym roku czeka na mnie Ironman w Barcelonie na dystansie o połowę większym (4 km pływanie, 190 km rower, 42 km bieg). Może nie zawsze podobają się mojej rodzince moje pomysły, ale zawsze mnie w nich wspiera i mocno kibicuje. Wie, że z tym pozytywnym uzależnieniem jest trudno walczyć (śmiech).

            Kolejne starty to nowe wyzwania emocjonalne czy fizyczne, czy tylko bicie własnego rekordu?

            Każdy start to wyzwane inne emocje, każdy start to rywalizacja z samym sobą , pokonywanie własnych słabości udowodnianie sobie, że przecież nie ma rzeczy niemożliwych, a bariera jest w naszych głowach. Już teraz każdy start w maratonie to bicie swoich rekordów, a wyzwania stanowią dla mnie rzeczy, których do tej pory nie doświadczyłem. Ironman, Norseman i wiele innych, które są jeszcze przede mną.

            Jeśli można maratony różnicować wg kryterium „najciekawsze”, to który z ich był najciekawszym startem?

            Każdy start jest inny i niesie ze sobą inną historię, każdy z otrzymanych medali przypomina  o trudach przygotowań i zmagań w czasie zawodów. Po raz pierwszy na mojej szyi zawisł medal na Stadionie Narodowym w Warszawie w 2012 roku, niesamowite uczucie, jakie towarzyszyło w tych chwilach zadziałało na mnie jak narkotyk i to zapoczątkowało chęć kolejnych startów. Kolejny maraton, w którym brałem udział odbywał się w Dębnie, z nim kojarzy mi się ból i cierpienie, a wszystko przez złamaną w trakcie biegu nogę. To jednak nie powstrzymało mnie i wkrótce potem pojawił się kolejny medal. Po kilku miesiącach przerwy i wyleczeniu kontuzji mogłem przygotowywać się do kolejnych zawodów, a w mojej głowie zrodziła się myśl, by spróbować swoich sił w jednym z największych maratonów na świecie. Tokio!!! Sam start to nie wszystko, aby zakwalifikować się do zawodów, trzeba było mieć dużo szczęścia. Dużo, bo 300000 było chętnych, a wziąć udział mogło jedyne 35000. :) Piękna wyprawa do Kraju Kwitnącej Wiśni, uwieńczona startem w najbardziej egzotycznym maratonie na świecie. Po raz pierwszy udało mi "złamać" cztery godziny, uzyskując ostatecznie wynik 3:32:00. Niezapomniany wyścig, któremu towarzyszył wspaniały doping przez całe 42 km! Po Tokio był muzyczny maraton w Wiedniu niesiony melodią walca wiedeńskiego w strugach deszczu i – jak przystało na Austriaków – z bardzo stonowanym dopingiem. Kolejny maraton wspominam najmilej ze względu na uzyskany wynik. We Frankfurcie nad Menem udało mi się pobić dotychczasowy mój rekord, uzyskałem czas 3:24:20 przy wspaniałym rodzinnym dopingu. Szlakami największych zabytków Barcelony przebiegłem kolejne 42 km, dzięki czemu miałem okazję nie tylko po raz kolejny zmierzyć się z własnymi słabościami, ale i zobaczyć przepiękną stolicę Katalonii.

            Kiedy kolejne wyzwania i dokąd tym razem drogi maratończyków powiodą?

            Barcelona Ironman 2016 na dystansie 4 km pływania, 180 km rower, 42 km bieg. A do tego czasu maraton w Rzymie, Pradze… Jest też pomysł na moje 40 urodziny, które będę obchodził za 3 lata – Norseman! O nim jednak nic nie napiszę, aby nie denerwować rodziców (uśmiech).

            Intensywne 3 lata życia! Podziwiam, choć nie pójdę w ślady (śmiech). Chociaż, przecież każdy ma swoją wersję maratonu. A czy jest coś, co łączy Twoją pracę zawodową z Twoim hobby?

            Wydawałoby się, że nic… tu praca w korporacji, a tu bieganie, ale też – intensywność w pracy i uprawianie różnych dyscyplin sportowych, takich jak pływnie czy jazda na rowerze. Widzę jeden wspólny mianownik, jakim jest zdrowie. Poprzez moje hobby chciałbym zarazić innych do aktywnego spędzania czasu. Praca w firmie to pomoc ludziom, których zdrowie nie pozwala na tego typu aktywności. Choć przecież „lepiej zapobiegać, niż leczyć”.

            Słowo „maraton” jest metaforycznym synonimem ogromnego wysiłku, często ponad miarę… Jaka jest Twoja definicja maratonu?

            Maraton? Nawet gdy zajmuję się synkiem i właśnie nie planuję startu, to i tak biegnę…

          • Nigdy nie pomagam rzeczywistości. Bez mojej ingerencji jest wystarczająco ciekawa

          • Rozmowa z Katarzyną Górniak, dziennikarką, absolwentką dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim (plus dwa lata filologii rosyjskiej tamże), reporterką Faktów TVN

            Nigdy nie pomagam rzeczywistości. Bez mojej ingerencji jest wystarczająco ciekawa

            Jak powinno brzmieć pierwsze pytanie zadawane przez dziennikarza dziennikarzowi?

            Czy wiesz coś, o czym ja nie wiem, skąd to wiesz i dlaczego ja o tym nie wiem :)

            Nie jestem dziennikarką, w takim razie zadam pytanie z cyklu ab ovo: kiedy uświadomiła sobie Pani, że chciałaby zostać dziennikarzem? Nie jest to marzenie z rejestru dziecięcych wyobrażeń o przyszłości…

            Mama chciała zrobić ze mnie stomatologa, a rozsądek zawsze podpowiadał mi studia prawnicze. Ale dziennikarstwo, które traktowałam jako zaglądanie w ludzkie życie, podskórnie wydawało mi się ciekawsze, niż zaglądanie im w zęby :) Wtedy utożsamiałam je z pisaniem. Mądrym człowiekiem, który podróżuje, poznaje, a później pisze i uczy swojego czytelnika. Zaczytywałam się w reportażach „Dużego Formatu”. Sama zawsze dobrze pisałam, gdzieś w gimnazjum „wypisałam” sobie nagrodę w moim pierwszym konkursie dla młodych dziennikarzy. Potem były kolejne – i decyzja, że to właściwie dobra droga, to pisanie. Dopiero kiedy na studiach trafiłam na staż do telewizji – wsiąkłam. I tak zostało do dziś.

            Te kolejne wyróżnienia, to choćby najwyższe miejsca i nagrody w Turnieju Reportażu dla Szkół Ponadgimnazjalnych organizowanym pod patronatem „Gazety Wyborczej”, na przykład w 2005 roku, gdy była Pani uczennicą drugiej klasy Liceum. Można więc tylko podziwiać konsekwencję i zapał. A co należy zrobić, by w końcu znaleźć się w gronie profesjonalistów albo otrzymać angaż w dużej sieci telewizyjnej? Inaczej mówiąc: jakie warunki trzeba spełnić, by zacząć pracować?

            Znam przypadki zarówno weterynarza, który zawziął się i ciężko pracował, by zostać dziennikarzem, jak i ładnych buź, które po prostu wygrały casting na prezentera. Złota metoda leży pewnie gdzieś pośrodku – trzeba mieć zarówno dobry warsztat i umiejętności, jak i „to coś”. W moim przypadku zaczęło się prozaicznie i zupełnie „po bożemu” – od studenckiego stażu. Jako „ryś”, co jest żartobliwym zdrobnieniem od researchera (czyli dokumentalisty) i stanowi najniższy szczebel w dziennikarskiej karierze, robiłam całe mnóstwo roboty, za którą rzadko słyszy się „dziękuję”. Wykonałam setki telefonów w poszukiwaniu rozmówcy idealnego dla starszych kolegów i nie przespałam dziesiątek nocy, by nawet o trzeciej rano wiedzieć o wszystkich wypadkach i pożarach w okolicy. A po pracy… siedziałam dalej w pracy, żeby zmontować wreszcie własny, wyczekany materiał.

            O początku zawodowej drogi decyduje przekonanie dziennikarza, że jest gotów zrobić (lub zrobił) dobry materiał, czy przypadek?

            Powiedziałabym, że połączenie obydwu. Można być bardzo pewnym swoich umiejętności, ale kiedy główny rozmówca nagle się wycofuje, operator zapomina włączyć kamerę, a temat na miejscu okazuje się zupełnie inny, niż wydawał się jeszcze w redakcji, nawet najlepszy dziennikarz nic z tego nie zrobi. Jak już „nie idzie”, to nie idzie na całego. Ale z mojego doświadczenia wynika też coś zupełnie odwrotnego. Będąc przez tydzień na Krymie, rok po aneksji półwyspu przez Rosję, nagrałam wiele umówionych wcześniej rozmów. Poprawnych. Jednak najpiękniejsza historia znalazła mnie sama. Starsza pani, przez przypadek zagadnięta na głównym placu Symferopola, okazała się najlepszym rozmówcą. Zaprosiła nas do domu, od serca nakarmiła i to ona najlepiej, najprostszymi słowami, wyjaśniła, co gra w duszy mieszkańca Krymu. Ale w takich właśnie sytuacjach trzeba mieć intuicję i umiejętności, żeby ten przypadek umieć przekuć na dobry reportaż.

            Który z momentów w Pani dziennikarskiej biografii był w takim razie właściwym lub spektakularnym początkiem?

            Pierwszy kamień milowy w mojej karierze właściwie sam pojawił się na mojej drodze. W lipcu 2012 roku polecono mi zrobić materiał o wakacyjnej pracy. Wtedy na stałe pracowałam jeszcze we wrocławskim ośrodku TVN24 jako reporterka programu interwencyjnego. Do Warszawy przyjechałam tylko na kilka tygodni, na „gościnne występy”. Byłam młoda, nikomu nieznana. Pojechałam więc nad Bałtyk i zatrudniłam się w smażalni ryb. Przez kilka dni, które tam przepracowałam, udało mi się nagrać tyle przykładów restauracyjnych oszustw, że o reportażu przez tydzień mówiła cała Polska. To ten materiał otworzył mi drzwi do kariery w Warszawie. Na sukces złożyło się kilka czynników – trochę przypadek, bo przypadkiem znalazłam miejsce, w którym bez żenady sprzedawano klientom zepsute jedzenie, a trochę okoliczności – w tamtym czasie bowiem w kraju nie działo się nic ważnego, materiałowi więc udało się przebić. Mnie natomiast udało się te wszystkie, bardzo nieapetyczne, procedery restauratorów podać w na tyle apetycznej formie, że reportaż trafił do świadomości wielu, wielu ludzi.

            … I był to chyba pierwszy od lat tak gorąco polecany wszystkim przez wszystkich reportaż, o czym mówię z autopsji.

            Drugi mój zawodowy przełom zawdzięczam już tylko sobie (i może jeszcze zaufaniu mojego szefa). O reportażu „Żołnierze, którzy nie istnieją” koledzy po fachu mówią, że ma szanse na najważniejszą polską nagrodę dziennikarską – Grand Press (zobaczymy w grudniu). Pod koniec ubiegłego roku udało mi się przekonać szefa do pomysłu dokumentu o zawodowych rosyjskich żołnierzach, którzy walczą i giną na Ukrainie. W tamtym czasie Władimir Putin kategorycznie zaprzeczał, jakoby w konflikcie na wschodzie tego kraju miał brać udział choć jeden rosyjski żołnierz. Jednocześnie w Europie, zwłaszcza w Polsce, narastał strach przed tym nieobliczalnym, potężnym krajem, a kontynent pierwszy raz od zakończenia zimnej wojny zaczął poważnie obawiać się konfliktu zbrojnego na wielką skalę. Jeszcze na studiach dziennikarskich doszłam do wniosku, że to nie zachód, a wschód Europy może być kiedyś ciekawy z punktu widzenia reportera, dlatego zaczęłam uczyć się rosyjskiego i interesować tym krajem. Kiedy szef dał mi wolną rękę, pojechałam na 10 dni do Rosji. Razem z operatorem kamery (skądinąd bardzo zdolnym) pokonaliśmy prawie 6 tysięcy kilometrów w poszukiwaniu matek, babć i znajomych żołnierzy, którzy zginęli na Ukrainie. Udało się. Ten półgodzinny dokument doprowadził mnie tu, gdzie jestem teraz, czyli do redakcji, w przekonaniu wielu i rzecz jasna moim – najlepszego programu informacyjnego w kraju, czyli Faktów TVN, gdzie jestem częścią fantastycznego zespołu reporterów.

            Od czasu tego reportażu stała się Pani specjalistą od dłuższych form. Potem tematami były Krym, Grecja, Estonia, Węgry… Co jeszcze udało się zrobić?

            O ile pierwsza połowa tego roku była zdominowana zdecydowanie tematem zagrożenia ze strony Rosji, o tyle druga połowa to już fala uchodźców i imigrantów zalewająca Europę. Mnie również było dane relacjonować te wydarzenia, jednak nie od strony czysto informacyjnej, a po mojemu – czyli bardziej… po ludzku. Nie ma dla mnie nic bardziej fascynującego, niż poznawanie poprzez rozmowę. Rozmowę dwóch równych sobie, ciekawych siebie nawzajem ludzi. Taka rozmowa, w czasach błyskawicznej informacji i natłoku tematów staje się, z czego bardzo się cieszę, moim znakiem rozpoznawczym. Uważam, że tak właśnie powinniśmy zgłębiać temat uchodźców i imigrantów, który rozpala dziś spory w Polsce. Zobaczyć, usiąść, pogadać. Wiele takich rozmów przeprowadziłam, w Grecji, Austrii czy na Węgrzech spotykając ludzi miłych i normalnych. Ale wiem, że dziś wielu ponad takie, również moje, relacje przedkłada plotki wygrzebane w Internecie i stereotypy podszyte lękiem i nienawiścią. Niestety.

            Ale też treść i forma licznych relacji o uchodźcach bywa efektownie niepokojąca… Zapytam więc niejako poza, ale i „w kontekście” o sprawę chyba ważną – o etykę dziennikarską. Jakiej granicy nigdy nie przekroczyłaby Pani w dziennikarskim opisywaniu świata?

            Nigdy nie pomagam rzeczywistości. Bez mojej ingerencji jest wystarczająco ciekawa. Nie ulepszam, nie podrasowuję tego, co zobaczę i usłyszę. Przenigdy nie przełożyłabym, mówiąc obrazowo, kamyka, żeby sterta kamieni wyglądała lepiej w kadrze kamery. Nigdy nie zrobiłabym nic, by świadomie zaszkodzić mojemu rozmówcy. Zawsze jestem w zgodzie ze sobą. Po prostu.

            Reportażowi jest Pani wierna od czasów gimnazjalnych. A nie kusi Pani na przykład felieton, dający – z definicji – więcej okazji do „obecności” autora, subiektywizmu, zabawy tematem?

            Gatunki dziennikarskie już dawno nie wyglądają tak, jak chcieliby je widzieć teoretycy. Nawet niektóre newsy bywają po trosze felietonem, bo im bardziej znany, doświadczony dziennikarz, tym bardziej jego materiał naznaczony jest jego własnym stylem i osobowością. W czasach, kiedy informacja jest towarem, ulega tak jak towar – personalizacji. Dlatego choćby gazety mają swoje linie redakcyjne i dlatego też jedni czytują „Politykę”, a inni „W Sieci”. Ale tu już dochodzimy do polityki, która interesuje mnie bardzo umiarkowanie. Tak jak zresztą nie interesuje mnie wynoszenie własnej osoby ponad bohaterów moich reportaży. To ludzie mają mówić, ja tylko słucham. Gdybym nie chciała słuchać, a mówić, zostałabym… No właśnie – politykiem.

            … I dlatego życzę sukcesów w zawodzie dziennikarza, nagrody Grand Press i kolejnych narracji o naszym pełnym rzeczy do zauważenia świecie.

          • PRZESZŁOŚĆ TO DZIŚ, TYLKO COKOLWIEK DALEJ…

          • Sztandar podarowano naszej szkole w 1965 roku z okazji 20-lecia istnienia Liceum. Sfinansowały go instytucje, osoby prywatne i zakłady pracy. 15 października odbył się historyczny przemarsz młodzieży i nauczycieli boiskiem szkolnym, napis na sztandarze przypominał wszystkim wartości, którym powinniśmy być wierni: Ojczyzna – Nauka – Praca. Zawsze niesiony z dumą, zawsze obecny w sytuacjach szczególnie ważnych – dla szkoły i dzierżoniowskiej ziemi.

            22 września w Kinie Zbyszek odbyła się uroczysta wymiana sztandaru, który przez ostatnie 50 lat był nie tylko symbolem społeczności związanej administracyjnymi i dydaktyczno-wychowawczymi celami, ale znakiem naszego mikroskopijnego państwa, z którym identyfikują się tysiące absolwentów i dziesiątki aktualnie uczęszczających do Liceum uczniów. – Nasz dotychczasowy sztandar, odrestaurowany, na ile upływ czasu pozwolił, pozostanie świadkiem i pamiątką odległych czasów oraz wspomnieniem jednoczących się wokół niego ludzi oraz spraw, codziennych i odświętnych – powiedziała dyrektor  Grażyna Bajsarowicz podczas swojego przemówienia. A że wymianie sztandaru towarzyszyło ślubowanie uczniów klas pierwszych, dodała w innym miejscu: –  Niech nowy sztandar pozostanie dla was znakiem kontynuacji tradycji i jedności naszego środowiska. Niech będzie symbolem naszych indywidualnych i zbiorowych planów, marzeń i naszej wspólnej i osobnej przyszłości. Niech będzie z nami, naszą nauką i pracą.

          • Mały Festiwal „Integracja Ty i Ja”

          • Dnia 7 września 2015 r. klasa 2a pod opieką wychowawcy – prof. Sebastiana Runowicza oraz pani pedagog Ewy Chylińskiej udała się do Miejskiego Ośrodka Kultury w Piławie Górnej, aby uczestniczyć w Małym Festiwalu „Integracja Ty i Ja”. Organizowany w Piławie, już po raz czwarty, festiwal jest częścią Europejskiego Festiwalu Filmowego, poruszającego tematykę integracji z osobami niepełnosprawnymi.

            Hasło tegorocznego festiwalu brzmiało „Wizerunek moją siłą”. Bohaterami wyświetlanych filmów fabularnych i dokumentalnych były osoby niepełnosprawne, które poprzez realizowanie w życiu swoich pasji i zainteresowań pokazują, że niepełnosprawność nie przekreśla marzeń, ani nie jest przeszkodą w osiąganiu swoich celów. Swoją niewyczerpaną energią potrafią sprostać przeciwnościom losu, ukazując przy tym swoją charyzmę, silną osobowość i piękno, które, jak uczą, nie zawsze odzwierciedla się w fizyczności.  

            „Wielki udawacz” to tytuł pierwszego filmu, który został wyświetlony na minionym festiwalu. Opowiada on historię jednorękiego mistrza sztuczek karcianych, pochodzącego z Argentyny, który dzięki swojej niepełnosprawności osiągnął rozpoznawalność. Jego niecodzienna pasja połączona z wyjątkowymi umiejętnościami dała mu rzesze sympatyków na całym świecie.

            W repertuarze znalazł się także film „Maria”, przedstawiający historię kobiety chorej na Alzheimera. Został on ukazany zarówno z perspektywy chorej matki – która wciąż szuka swojego synka, który przed laty zaginął w lesie – jak i z perspektywy dorosłego syna, opiekującego się cierpiącą matką.

            Kolejna produkcja – „Nasza klątwa” dotknęła tym razem problemów, z jakimi muszą się codziennie borykać rodzice dzieci nieuleczalnie chorych. Autor filmu i jego żona są rodzicami noworodka chorego na Klątwę Odyny, który podczas snu przestaje oddychać i wymaga wspomagania respiratorem. Film w sposób szczery i otwarty pokazuje lęk ogarniający rodziców każdego dnia. Mimo niełatwej sytuacji, próbują oni pogodzić się z losem i prowadzić w miarę możliwości normalne i szczęśliwe życie.

             

            W repertuarze znalazły się także filmy: „Powrót” – traktujący o zapalonym nurku, który w wyniku udaru zostaje prawostronnie sparaliżowany, ale nawet tak ciężki wypadek nie jest w stanie powstrzymać go przed realizacją swoich pasji, „Życie tam” – opowieść o starszym obserwatorze UFO, próbującym wraz ze swoim głuchoniemym synem znaleźć życie w kosmosie.

            Pomiędzy poszczególnymi filmami podopieczni z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Piławie prezentowali przygotowane przez siebie inscenizacje i sztuki wokalne.

            Uroczystego zamknięcia imprezy dokonała burmistrz Piławy Górnej – pani Zuzanna Bielawska, która podziękowała za doskonale przygotowane widowisko i zaprosiła wszystkich zebranych na przyszłoroczny festiwal. (xxx)

            Ad vocem

            FESTIWALE FILMOWE

            Festiwale filmowe, gwiazdorskie obsady i błysk reflektorów. To charakterystyczne cechy wielkich gali aktorskich, na których to celebryci pozują przed fotoreporterami. Odnieśli sukces – są sławni! Jednak czy kunszt aktorski powinien skupiać się na wiecznym rozgłosie i kolorowej otoczce, która towarzyszy kontrowersyjnym artystom? Tu nasuwa się kolejne pytanie. Czy w ogóle mają oni coś wspólnego z artyzmem? Sztuką? Czy może są znani z tego, że są znani? Gala wręczenia Oscarów i Złotych Globów to dla nich świetna okazja do zaprezentowania najnowszej kreacji, trendów modowych i nienagannej sylwetki. Pieniądze, przepych, wygoda. Czy nie tylko z tym kojarzymy gwiazdy filmowe, przechadzające się z gracją po czerwonych dywanach? Film spada na drugą pozycję. Nie jest już najważniejszy. Jego znakomitość została przysłonięta cieniem próżności odtwórców bohaterów.

            Na szczęście na świecie są jeszcze ludzie, którzy tworząc filmy, ukazują realizm i prostotę. Aktorzy to pasjonaci. Zwyczajni obywatele Ziemi. A może nie tacy zwyczajni? Ich odmienność polega na połączeniu niesamowitej osobowości z chorobą, która jest częścią ich życia. Potrafią się bawić, śmiać i wykorzystywać swe niedoskonałości, jako atut, który udowadnia ich wielką siłę charakterów. Tacy właśnie są bohaterowie filmów, które wraz z klasą II a mieliśmy przyjemność obejrzeć podczas Małego Festiwalu Filmów w Piławie Górnej, organizowanego w ramach Europejskiego Festiwalu Filmowego „Integracja Ty i Ja” w Koszalinie.

            Niejednokrotnie miałam ciarki na plecach. To znak, że obejrzane przeze mnie filmy przeniosły mnie do innego świata. Świata ludzi zmagających się ze zdrowotnymi problemami i niepełnosprawnością. Nie myślcie jednak, że to tylko dokumentacje ich ciężkiego życia i chęć wywołania u widza współczucia. Wręcz przeciwnie! To ogromna dawka pozytywnego myślenia! Dzięki niemu bohaterowie produkcji mogą rozwijać swoje pasje i dokonywać rzeczy niemożliwych dla przeciętnego człowieka.

            Pierwszy wyświetlony film, podobał mi się najbardziej. To inspirująca wędrówka przez życie pewnego magika, który mimo utraty prawej dłoni, osiągnął fenomenalny sukces na międzynarodowym rynku iluzjonistycznym. Lewa ręka – to jego skarb, dzięki któremu zaskakuje nawet najbardziej wymagających widzów. Sam twierdzi, że pięć palców w zupełności wystarcza, by „pieścić karty”, przekładać je i tasować, kreując sztuczki iluzjonistyczne. Ma w sobie niezwykłą siłę, która codziennie rozpala w nim energię do działania i dzielenia się ze światem swoimi umiejętnościami. Niejednokrotnie wystąpił w telewizji. Wszyscy chcą go poznać, dotknąć. A on… starszy siedemdziesięciolatek, najlepiej czuje się siedząc na swojej kanapie, blisko żony, otulony ciepłem dochodzącym z kominka i trzymając w dłoni talię kart. Cóż więcej mu potrzeba? No, może kieliszek czerwonego wina, którego wytrawny smak i aromat pobudza szare komórki do pracy nad nowymi sztuczkami karcianymi.

            W tym roku festiwal odbył się pod hasłem: „Wizerunek moją siłą”. Filmy przystosowane były dla każdego. Niektóre z nich posiadały autodyskrypcję, co umożliwiło dokładniejsze zrozumienie fabuły przez osoby niedowidzące, zasiadające na widowni. Mam nadzieję, że ukazana na ekranie wrażliwość duszy, wpłynęła na niejednego odbiorcę, pozostawiając w sercu ślad i chęć do walki o swoje marzenia. Ponieważ dzięki nim, możemy tak jak bohaterowie filmów, osiągnąć w życiu wszystko! Wystarczy otworzyć oczy, by zobaczyć, jakie piękno roztacza się wokół nas, na co dzień.

            Weronika Krystek, kl. II a

          • Odkrycie naukowe zwykle jest kwestią pewnego przypadku

          • Rozmowa z Pawłem Duchem , doktorantem na Wydziale Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej Uniwersytetu Jagiellońskiego

             

            Odkrycie naukowe zwykle jest kwestią pewnego przypadku

             

            10 lat temu…

            … odbył się także zjazd absolwentów. Pamiętam, że było to duże przedsięwzięcie. W jego przygotowanie zaangażowana była prawie cała szkoła. Sam również miałem pewien wkład w to wydarzenie, choć był on raczej dość skromny. Przypadło mi zadanie rejestrowania przybyłych gości oraz wydawania przygotowanych dla nich materiałów. 

             

            Czyli byłeś w samym centrum zdarzeń! Byłeś też bohaterem zaprojektowanego przeze mnie folderu I LO. Pamiętasz, dla jakich to zasług znalazłeś się, wtedy student wydziału fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, w gronie bardzo znanych absolwentów?

            Trochę lat minęło. W tym momencie nie przypominam sobie dokładnie tego folderu. Sądzę, że wzmianka o mnie musiała mieć związek z Olimpiadą Fizyczną. W pierwszej klasie udało mi się dostać do finału tej olimpiady, później zresztą jeszcze poprawiłem ten wynik.

            Rozumiem, dla Ciebie to drobiazg: finały w Olimpiadzie Fizycznej w 2005, 2006, 2007 (laureat, III miejsce) i w XXXIX Międzynarodowej Olimpiadzie Fizycznej w Iranie (2007), a do tego – finał  w Olimpiadzie Matematycznej w 2007 roku. Czy ten liczny i pełen sukcesów udział w olimpiadach podczas nauki w I Liceum był Twoim pierwszym doświadczeniem naukowym? Może zadam to pytanie jeszcze inaczej: kim chciałeś być, gdy byłeś małym chłopcem? Komu zawdzięczasz ścisły umysł? Genom, czy ciekawości świata doświadczanego?

            Jako dziecko zawsze lubiłem majsterkować. Często zdarzało mi się rozmontowywać różne urządzenia. Chciałem zobaczyć jak działają, sprawdzić, co jest w środku. Niekiedy udawało mi się w ten sposób coś naprawić. W dzieciństwie nie marzyłem o byciu naukowcem. Raczej wyobrażałem sobie siebie w roli architekta, informatyka lub elektronika. W szkole, w zasadzie od początku, interesowała mnie matematyka. Zawsze podobał mi się jej precyzyjny język. Fizyką zainteresowałem się dopiero w gimnazjum. Można powiedzieć, że było to dla mnie odkrycie nowego, pięknego zastosowania matematyki. 

            Nie bez powodu więc, pracując nad doktoratem z fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, badasz matematyczne struktury teorii fizycznych…

            Konkretniej, zajmuję się elektrodynamiką kwantową. Jest to jedna z najważniejszych współczesnych teorii fizycznych. Opisuje ona oddziaływania pomiędzy elektronami i fotonami. Jej przewidywania znajdują doskonałe potwierdzenie w eksperymentach, mimo to matematyczna struktura tej teorii w dalszym ciągu nie jest dla nas w pełni zrozumiała.

             

            Klasyczny stereotyp naukowca każe widzieć w nim osobę wyalienowaną, osobną w naukowej drodze i poszukiwaniach. Jak Ty pracujesz naukowo?

            Obecnie badania naukowe, niezależnie od dziedziny, prawie zawsze prowadzi się w zespole. Nie należy wyobrażać sobie naukowca jako osoby wyalienowanej. W fizyce od dłuższego czasu obserwuje się trend polegający na coraz większej specjalizacji, ograniczaniu własnych zainteresowań do jednej, bardzo wąskiej dziedziny. Wzorem są dla mnie naukowcy, którzy nie podporządkowują się temu trendowi, mają szersze spojrzenie na fizykę. Połączenie wiedzy z różnych działów fizyki prowadzi często do ciekawych, nieoczekiwanych wyników. 

            A dodatkowo, żeby wesprzeć się słowami jednego z twórców geochemii, biogeochemii i radiogeologii (uśmiech) Wiernadskiego, usuwanie granic między poszczególnymi „wyspecjalizowanymi” naukami umożliwia głębsze zbadanie danego zjawiska i rozszerzenie wiedzy o nim o różne punkty widzenia. Ale, skoro jesteśmy przy zjawisku „łączenia” – Pawle, mieszkasz w pięknym Krakowie, mieście sztuk plastycznych, literatury i muzyki. Z jakiej oferty grodu Kraka korzystasz, gdy nie zajmujesz się elektronami i fotonami?

            Mówiąc szczerze, nie jestem wielkim znawcą sztuki. Doceniam piękno architektury Krakowa oraz niepowtarzalny klimat, jaki panuje na przykład na Starym Mieście. Wizyty w galeriach sztuki czy muzeach nie pociągają mnie, za to często chodzę do kina lub na koncerty muzyki klasycznej. Na brak festiwali muzycznych i filmowych w Krakowie nie można narzekać. 

            Czyli X muza i muzyka klasyczna, a inne zajęcia pozanaukowe? Bo skądinąd wiem, że…

            Lubię sport. W wolnych chwilach jeżdżę na rowerze lub na rolkach, zimą biegam na nartach. Beskidy lub Dolinki Krakowskie stanowią doskonałe miejsce na wypady rowerowe. Jeżeli mam więcej czasu, to wybieram się na dalsze, kilkudniowe lub dłuższe wyprawy w góry, latem na rowerze, zimą na nartach biegowych. 

            A plany? Te naukowe i mniej naukowe?

            Nie mam szczególnych planów na przyszłość. Często podejmuję decyzje spontanicznie. Staram się koncentrować na tym, co robię w danym momencie.

            No tak, nieustanne myślenie o Nagrodzie Nobla może podciąć skrzydła… (uśmiech).

            Odkrycie naukowe zwykle jest kwestią pewnego przypadku. Nie da się przewidzieć czasu potrzebnego na rozwiązanie danego problemu, z reguły nie jest nawet pewne, czy rozwiązanie w ogóle istnieje. Nastawianie się na sukces w tej dziedzinie nie ma raczej sensu. Znacznie lepszą motywacją jest na przykład chęć zrozumienia pewnego zjawiska lub próba dokładnego przebadania jakiejś teorii fizycznej.

            To bardzo zdroworozsądkowe podejście do poznawania tajemnic świata. Wróćmy do licealnej przeszłości. Mówiłeś kiedyś o latach spędzonych w Liceum jako czasie spotkań ze „szczerymi ludźmi o wyrazistych charakterach” oraz „otwartymi i cierpliwymi nauczycielami”. Powiedziałeś też: „Z dzisiejszej perspektywy, liczba inicjatyw, w które byliśmy wtedy zaangażowani, wydaje mi się niewiarygodna. A jednak potrafiliśmy znaleźć złoty środek pomiędzy nauką i rozrywką”. Pamiętasz akcję zbierania pieniędzy na tor powietrzny?

            Tor powietrzny był chyba najdroższym przyrządem fizycznym z katalogu pomocy dydaktycznych, jaki przeglądaliśmy. Jego zakup potraktowaliśmy jako wyzwanie. W akcję zbierania pieniędzy włączyła się cała klasa. Sam zresztą nie byłem ani jej inicjatorem, ani najbardziej aktywnym uczestnikiem. W mojej klasie nie brakowało ambitnych i przedsiębiorczych osób. Znalezienie potencjalnych sponsorów i przekonanie ich do wsparcia inicjatywy nie było łatwym zadaniem. Pomysłowość i zaangażowanie wielu osób doprowadziły do ostatecznego sukcesu akcji.

            Ale wyjaśniałeś nam, laikom, podczas prezentacji toru w auli, zasady jego działania… W cytowanym już folderze dodałeś też, iż „Dla nikogo nie było tajemnicą, że sam tor nie był w niej najważniejszy. Chodziło o to, by nie stać z założonymi rękami i by udowodnić innym, że można osiągnąć wszystko, jeśli się czegoś mocno pragnie”. Czy czas udowadniania, że można – masz już za sobą, czy to cecha constans Twojego charakteru?

            W tej kwestii nic się nie zmieniło.

            Ostatni raz rozmawialiśmy na lekcji języka polskiego w 2006 roku… Tym bardziej było mi miło.

            Rozmawiała Janina Weretka – Piechowiak

          • GRA TERENOWA W… MIEŚCIE

          • Gra terenowa to wspaniała forma aktywnego spędzania wolnego czasu. Przekonaliśmy się o tym 10 września podczas zajęć koła geograficzno-turystycznego prowadzonego przez panią prof. Jadwigę Połcik. Swoje zmagania rozpoczęliśmy od wejścia na wieżę dzierżoniowskiego ratusza. Warto dodać, że jego obecny wygląd zawdzięczamy przebudowie dokonanej w XIX wieku. Pomimo pochmurnego nieba, widoki z wieży liczącej 47 metrów były doskonałe. Oczywiście ratusz to nie wszystko. Mieliśmy również okazję dokładnie się przyjrzeć murom obronnym Dzierżoniowa, zabytkowym kościołom, kamienicom i rzeźbom a także roślinności pasów zieleni na obrzeżach średniowiecznego zarysu miasta.

            Po udzieleniu odpowiedzi na wszystkie pytania zespoły zebrały się, by sprawdzić odpowiedzi i wyłonić zwycięzców. Rywalizacja była naturalnie bardzo wyrównana. Po ogłoszeniu wyników i wręczeniu symbolicznych nagród nastąpiło krótkie podsumowanie gry i wszyscy w dobrych nastrojach rozeszliśmy się do domów. Niech dowodem na udaną zabawę będzie mała relacja zdjęciowa.

            Sandra Szczygieł 1d